13 gru Hoi An – najpiękniej pachnące miasto w Wietnamie
Autobus, spóźniony o jakieś 2 godziny, zatrzymał się, nie jak zazwyczaj przy agencji turystycznej, ale po prostu pod obłażącym z tynku murem. Ulica była ciemna i opustoszała. Lepiej zorganizowani podróżnicy podążali żwawym krokiem w kierunku założonego z góry celu, a my próbowaliśmy ogarnąć wyładowane na chodnik plecaki, aparat oraz cały podręczny majdan i ustalić, w którą stronę się udać, żeby znaleźć nocleg. I już mieliśmy zacząć się o to kłócić ; ) kiedy tuż przy nas zatrzymał się skuter prowadzony przez wyjątkowo ładną dziewczynę.
– Potrzebujecie hotelu? – zapytała – Najwyraźniej byliśmy łatwym łupem : )
Po krótkiej rozmowie ustaliśmy, że jadę z naszą nową znajomą obejrzeć, jak proponowany przez nią hotel wygląda w rzeczywistości – jeśli będzie ok, to po Wojtka i wszystkie nasze graty przyjedzie taksówka, jeśli nie – pani odwiezie mnie z powrotem.
Okazało się, że pokój jest przestronny, wygodny i ładny, a wi-fi śmiga bez zarzutu. Potwierdziłam rezerwację i po 10 minutach pod hotelem zaparkował mały wietnamski skuterek a na nim Wojtek ściskający w pasie przedsiębiorczą hotelarkę, jedna duża torba na kółkach, plecak z naszymi bambetlami, drugi plecak z aparatem oraz powiewający na wietrze różowy szalik (mój, żeby nie było wątpliwości ; ) Taksówka w Azji to pojemne pojęcie : )
Nie tracąc czasu, ruszyliśmy na wieczorny spacer i już po kilku minutach wiedzieliśmy, że Hoi An zasługuje na wszystkie naj, którymi opisuje się to miasto. Wąskie uliczki oświetlone setkami jedwabnych lampionów, których blask odbija się w wodzie, malownicze zaułki i mosty – zobaczcie sami:
Tuż koło północy trafiliśmy też do najsłynniejszego zabytku w Hoi An, japońskiego krytego mostu, podobno jedynego takiego na świecie. Legenda mówi, że dawno temu żył straszny potwór, który był tak wielki, że jego głowa znajdowała się w Indiach, ogon w Japonii, a brzuch w Wietnamie. Każdy jego ruch powodował zniszczenia i katastrofy, więc odnaleziono miejsce, w którym biło serce potwora i zbudowano tam most, który go zabił. Wietnamczykom było jednak żal straszydła i na moście powstała także świątynia, w której modlą się za jego duszę. Nam jednak bardziej podoba się wersja usłyszana od recepcjonisty w Hue – według niego mieszkańcy Hoi An nie zabili potwora, tylko unieruchomili, a w świątyni modlą się, aby cierpienie, jakie mu w ten sposób zadali było jak najmniejsze.
Najlepsze było to, że o tej porze mieliśmy cały most tylko dla siebie – byliśmy tak tylko my i strzegące go pary małpich i psich bóstw.
My, wracając do hotelu, zatrzymaliśmy się jeszcze nad rzeką, gdzie stare kobiety sprzedają lampioniki, którymi razem ze światłem świecy, można puścić na wodę życzenie. Zapaliliśmy jeden z nich, żeby oświetlił drogę komuś, kto odszedł od nas, żeby rozpocząć swoją najdalszą podróż…
Za dnia Hoi An nie traci nic ze swego uroku. Niziutka zabudowa, z widocznymi chińskimi i japońskimi wpływami:
Świątynie pełne ogromnych mozaikowych smoków:
Nadrzeczna promenada, przy której szklaneczka piwa kosztuje około 40 gr…
Pary w podróży poślubnej:
I starsze panie, które ciągnęły nas za rękaw, żeby zrobić im zdjęcie i były bardzo zadowolone z rezultatu ; )
I to wszystko, za co kochamy Azję:
Hoi An znane jest też jako miasto krawców – podobno za jakieś śmieszne kwoty można zamówić szytą na miarę kreację z dowolnej kolekcji największych projektantów. Nie sprawdziliśmy, bo nie bardzo umiemy w zakupy ; ) Żałujmy tylko, że pomysł, żeby kupić jedwabny liner do śpiwora, przyszedł nam do głowy dopiero, jak już wróciliśmy do Polski ; ) W każdym razie, dziewczyny, które szyją te wszystkie cuda, pracują tak:
A lampiony, kolejny znak rozpoznawczy Hoi An, powstają czasem wprost na ulicy:
Hoi An słynie też ze znakomitej kuchni i to zdecydowanie interesowało nas bardziej : ) Świetne jedzenie jest wszędzie, napiszemy o tym więcej w osobnym poście, na razie powiemy Wam tylko, że najlepiej i najtaniej zjecie w miejscowej hali targowej:
W Hoi An traficie też na bardzo wyraźny polski ślad – w centrum miasta znajduje się placyk o swojsko brzmiącej nazwie Kazik Park, poświęcony pamięci polskiego architekta Kazimierza Kwiatkowskiego, który w latach 90 ubiegłego wieku wyperswadował wietnamskim władzom wyburzenie zabytkowej zabudowy Hoi An i nadzorował jej rewitalizację. Dzisiejsi mieszkańcy Hoi An uważają ( i słusznie), że to właśnie Kwiatkowskiemu zawdzięczają wpisanie miasta do rejestru światowego dziedzictwa Unesco i rozciągają swoją sympatię na wszystkich rodaków Kazika, a przed pomnikiem jego samego co dnia palą kadzidełka:
Z tej przydługiej relacji zorientowaliście się pewnie, że w Hoi An podobało się nam bardzo – do tego stopnia, że aby zostać tam dłużej, zrezygnowaliśmy z wizyty w Nha Trang (i tak lało ; ). Nietrudno jest ulec urokowi tego miejsca – wszystkie rankingi, które mówią, że Hoi An to najbardziej przyjazne miasto dla backpackerów, najlepsze azjatyckie miasto dla zakochanych czy najlepszy wybór na podróż poślubną to stuprocentowa prawda. Od siebie dokładamy jeszcze tytuł najpiękniej pachnącego miasta w Wietnamie – pachnie rzeką, pękami kadzidełek palonych przed świątyniami i aromatycznymi drewienkami sprzedawanymi na rogach ulic:
Nasz dodatkowy czas w Hoi An, przeznaczyliśmy między innymi na odwiedzenie ruin My Son, gdzie zmoczyło nas aż do gumki od majtek, ale warto było : ) Więcej w następnym poście, zaglądajcie!
Praktycznie:
♥ Duży dwuosobowy pokój, z oknami, tarasem, łazienką i klimą w hotelu Hoi Pho kosztował nas 15 $ za dobę. Z hotelu kilkuminutowym spacerkiem można dotrzeć do wszystkich głównych atrakcji miasta, obsługa jest bardzo miła. Polecamy.
♥ W punktach informacji turystycznej można za 120 000 VND czyli ok 24 zł kupić bilet wstępu do 5 dowolnie wybranych atrakcji – świątyń, muzeów, czy np. XIX w. domu miejscowego kupca, w którym wciąż mieszkają jego potomkowie. Robi wrażenie!
♥ Miseczka miejscowego specjału Cao Lau, czyli makaronu z ziołami, kiełkami fasoli, kawałkami wieprzowiny i chrupiącą skórką wieprzową kosztuje na miejscowym targu 20 000 VND czyli 4 zł.
No Comments