22 gru W Wietnamie zawsze miej pod ręką płaszcz przeciwdeszczowy, czyli kilka mokrych zdjęć z My Son
Nasz ostatni dzień w Hoi An rozpoczął się o barbarzyńsko wczesnej porze – wstaliśmy koło czwartej rano, żeby podziwiać wschód słońca w ruinach hinduistycznej świątyni My Son. Na palcach przeszliśmy przez recepcję, żeby nie pobudzić śpiących na matach, hamakach i w kokonach z moskitier pracowników hotelu, wystawiliśmy nosy na zewnątrz i z miejsca zorientowaliśmy się, że z romantycznego powitania poranka w promieniach wschodzącego słońca nici – niebo było zasłane chmurami z których energicznie padało. Wsiadając do busa mieliśmy jeszcze nadzieję, że pogoda się zmieni, ale nic z tego – na miejscu lało już na całego, ruszyliśmy więc na naszym przewodnikiem ślizgając się po czerwonym błocie i mokrych kamieniach.
No cóż: – W Wietnamie miej zawsze w pogotowiu swój płaszcz przeciwdeszczowy – jak radośnie rzucił mijający nas dziarski Holender koło sześćdziesiątki : )
My Son jest często porównywane do Ankor Wat i rzeczywiście bez trudu można znaleźć podobieństwa. My Son miało jednak znacznie mniej szczęścia – poświęcony Sziwie kompleks, będący wytworem kultury Czamów, powstał w VII wieku i przez kolejne stulecia, mimo zmieniających się wpływów religijnych i politycznych, był rozbudowywany. W XV w ostateczną kontrolę nad regionem przejęli Wietnamczycy, a budowle My Son popadły w ruinę i zapomnienie.
Odkryli je w XIX w francuscy archeolodzy, którzy podjęli badania i próby odrestaurowania świątyń. Ich wysiłki zostały zniweczone przez Amerykanów, którzy w sierpniu 1969 r przeprowadzili nad My Son nalot dywanowy, po którym ze stojących ponad tysiąc lat budowli zostały porozrzucane stosy kamieni i cegieł. Po wojnie władze wietnamskie, ze wsparciem ekip z całego świata, z wydatną pomocą Kazimierza Kwiatkowskiego (tego samego, któremu zawdzięczamy obecny kształt Hoi An) rozpoczęły prace przy odbudowie kompleksu. Najsympatyczniejsza była reakcja naszego przewodnika, kiedy zorientował się, że jesteśmy z Polski – rozjaśnił się tak, jakbyśmy mieli osobisty udział w odbudowie My Son i zasypał nas pytaniami – jak nam się podoba w Wietnamie, jak jest teraz w Polsce oraz jakie mamy plany na podróż i na życie : ) W ogóle mamy wrażenie, że Wietnamczycy traktują Polaków z dużą sympatią – z rozrzewnieniem wspominają czasy, kiedy byliśmy w tak zwanym „tym samym obozie” i na jednym oddechu informują, że ich kuzyn/wujek/przyjaciel/znajomy kolegi uczy się lub pracuje w Polsce.
A teraz My Son wygląda tak – to, czego nie zniszczył czas i wojny, powoli zabiera sobie przyroda…
Tak, to właśnie to, o czym myślicie : ) Czyli linga ; )
Spędziliśmy w My Son kilka godzin, dżungla pachniała zielenią i wilgocią, za ścianą drzew coś szeleściło, posapywało i łamało gałązki, czarne ptaki z bajecznymi niebieskimi ogonami przelatywały obok nas szybko i cicho, a maleńkie białe kwiatki stulały płatki do snu, kiedy się je pogłaskało. Wracając do busa opłukaliśmy pod uliczną pompą ubłocone stopy (to jest przyjemne w tym rejonie świata – nawet jak pada, przeważnie jest tak ciepło, że można zostać w japonkach ; ) i wróciliśmy do Hoi An, pewni, że o My Son nie usłyszymy prędko, a może nawet nigdy.
Nieco później, w Sajgonie, siedzieliśmy na piwie z kilkoma miejscowymi chłopakami, prowadząc zwykłą w takich sytuacjach rozmowę, o tym, co do tej pory zobaczyliśmy w Wietnamie. Kiedy powiedzieliśmy, że byliśmy w My Son, zapytali, czy słyszeliśmy o położonym bardzo niedaleko Son My. Okazało się, że dla Wietnamczyków My Son to nie tylko starożytne ruiny i światowe dziedzictwo, a przede wszystkim miejsce, jednej z najbardziej barbarzyńskich rzezi dokonanej przez Amerykanów w czasie wojny wietnamskiej. Nie będziemy opisywać szczegółów – można bez problemu znaleźć je tu, a żeby oddać szacunek ofiarom tej masakry trzeba znacznie lepszego pióra niż nasze. Dobrze jednak zapamiętamy wyraz twarzy, jaki miał Anh – wesoły, niezwykle uprzejmy, dwudziestoparoletni chłopak, który na co dzień pracuje w dużej korporacji, rasowy foodie i świetny kompan do rozmowy – kiedy nam o tym opowiadał. I trochę nam wstyd, że nie wiedzieliśmy o tym wcześniej.
Praktycznie:
♥ Z Hoi An do My Son jest niecałe 40 km, droga trwa około godziny
♥ Wycieczka do My Son, kupiona w hotelu (transfer busem, anglojęzyczny przewodnik, pakiet śniadaniowy) kosztowała nas 10$
No Comments