09 kw. Cochin – uśmiechnij się, jesteś w Indiach!
Czy Kerala to prawdziwe Indie? Nie mamy pojęcia : ) Ale mamy wątpliwości, czy istnieje coś takiego jak jedne „prawdziwe Indie”. Indie, jakie zobaczyliśmy (bo nie poznaliśmy, to rzecz pewna) to niemożliwy do ogarnięcia konglomerat kolorów, zapachów, religii i idei. Zderzenie (a może koegzystencja?) nowoczesności i kompletnego średniowiecza. Absurdalne, zabawne, irytujące i fascynujące połączenie mistyki i przyziemności, kompletnego braku pragmatyzmu ze zmysłem handlowym, tradycji i ciekawości tego, co nowe i obce, cwaniactwa i serdeczności. Indie reklamują się jako „niesamowite” i bez dwóch zdań, nie ma w tym przesady. Kerala też taka jest : )
Naszą podróż rozpoczęliśmy i zakończyliśmy w Cochin – nie będziemy powtarzać informacji o kolonialnej historii miasta, bo znajdziecie to w każdym przewodniku. Przyznajemy bez bicia, że niewielkie, nieco senne i zagapione we własną przeszłość Fort Cochin nie urzekło nas jakoś specjalnie, za mało znaleźliśmy tam klimatu i luzu, a za dużo tandetnych turystycznych pamiątek. Mimo to, z całą pewnością zostanie nam w pamięci nie tylko, dlatego, że zjedliśmy tam najgorszy posiłek w Indiach ( a może i w ogóle, jak dotąd ; ). Także dlatego, że było łagodnym treningiem tego, że w Indiach wszystko działa według zupełnie odmiennych reguł, a te mogą zmieniać się z godziny na godzinę – w związku tym należy po prostu spodziewać się wszystkiego. Ahoj przygodo! Gotowi? To zobaczcie jak wyglądały nasze 2 dni w Cochin, co naszym zdaniem warto zobaczyć i na co uważać:
Słynne postkolonialne zabytki mogłyby spokojnie stać w jakimkolwiek europejskim mieście…
…ale jednak przy miejscu pierwotnego pochówku Vasco da Gamy mieliśmy trochę ciarki. W Lizbonie widzieliśmy miejsce, w którym modlił się w noc przed swoją wielką wyprawą do Indii i gdzie znajduje się obecnie jego grób, a teraz mogliśmy zobaczyć jak wygląda brzeg, do którego dotarł i gdzie ostatecznie skończyła się jego wędrówka.
W zakurzonych składach handlowych piętrzą się jutowe worki z herbatą, kardamonem, pieprzem i chili, od którego aż kręci w nosie, a poważni przedsiębiorcy zapisują długie kolumny cyfr w pożółkłych zeszytach i księgach. Biznes bez komputera? Można!
Słyszeliście kiedyś prawdziwe szanty, takie, jakie śpiewa się przy pracy? A hinduskie szanty? To chociażby dlatego warto zobaczyć tradycyjne chińskie sieci, będące pocztówkowym symbolem Cochin. Warto też zostawić napiwek rybakom za to, że pozwolili sobie pomóc z ciągnięciem lin : ) To prawda, jest to raczej przedstawienie dla turystów, niż prawdziwe rybołówstwo, ale co z tego, skoro naprawdę robi wrażenie i prawdopodobnie nie zobaczycie tego nigdzie indziej? A poza tym, jeśli będziecie mieli szczęście, to przepływające całkiem blisko sieci delfiny pomachają Wam płetwą : )
Jeśli będziecie mieli w Cochin wolną godzinkę albo dwie (zwłaszcza, jeśli nie planujecie wizyty w Mumbaju) warto odwiedzić położoną kilka kilometrów za centrum tradycyjną ręczną pralnię Dhoby Khana, prowadzoną przez jedną rodzinę od 1720 r. Ciekawe, czy zaskoczy Was to samo, co nas – bo, hmm, w Europie pranie uważane jest jeszcze gdzieniegdzie za babskie zajęcie, a tutaj tę ciężką fizyczną pracę wykonują głównie mężczyźni. I prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu zobaczycie w akcji żelazko na węgiel.
Do pralni podwiezie Was każdy zapytany kierowca tuk tuka i prawdopodobnie zaproponuje jeszcze kilka innych okolicznych atrakcji, np. świątynny festiwal. Jeśli zdecydujecie się skorzystać, upewnijcie się czy w momencie, kiedy dojedziecie na miejsce, festiwal będzie już albo jeszcze trwał. My tego nie zrobiliśmy i okazało się, ze festiwal co prawda jest „dzisiaj”, ale zaczyna się wtedy, kiedy my będziemy już na lotnisku ; )
Przy okazji zrozumieliśmy dokładnie jak to się dzieje, że co roku w czasie świątynnych festiwali giną ludzie stratowani przez słonie. W ramach próby generalnej przed uroczystością, między powiązanymi łańcuchami zwierzętami zaczęły z ogłuszającym hukiem wybuchać petardy. Przy pierwszym łupnięciu znienacka, sami się niemal nie potratowaliśmy. I upewniliśmy się w przekonaniu, że zwierzęta najbardziej lubimy oglądać na wolności.
Wieczorem przy plaży, pod wielkimi drzewami ludzie próbują złapać trochę chłodu.
Sama plaża jest niestety niemożliwie zasyfiona, więc niespecjalnie mieliśmy ochotę spędzać tam więcej czasu. Ruszyliśmy w stronę promenady, gdzie wieczorem zawiązuje się konsorcjum miejscowych rybaków i właścicieli okolicznych knajp. Od rybaków można kupić, co akurat udało im się złowić, a gdy już dokonacie transakcji, sprawnie przejmie Was restaurator – odholuje za rękę do swojego lokalu, snując po drodze kuszące opowieści,o tym co też zrobi Waszej rybce, jak już dotrzecie. A potem dotrzyma słowa – i to jest całkiem niezła opcja na wieczór.
Praktycznie:
♥ Koszt taksówki z lotniska do Fort Cochin – 1200 INR. Droga trwa około godziny.
♥ Nocowaliśmy w 2 miejscach:
- Edreenna Chris Home Stay. Koszt 500 INR (ok. 30 zł) za noc. Świetna lokalizacja – parę minut od głównych atrakcji miasta, a jednocześnie trochę na uboczu, z bardzo przyjemnym widokiem z balkonu. Niezwykle mili, bardzo pomocni właściciele – przed przyjazdem zapytaliśmy o możliwość odebrania nas z lotniska, a kiedy w ciągu godziny nie odpowiedzieliśmy na maila, znaleźli nas na Whats`upie i dopięli wszystko na ostatni guzik – łącznie z przysłaniem zdjęcia kierowcy, który miał po nas przyjechać. Sam pokój był wyposażony bardzo podstawowo, ale mieliśmy wszystko, co trzeba, łącznie z ciepłą wodą i wi-fi, no i było w miarę czysto : p. Polecamy, ale jednocześnie zaklinamy na wszystko – NIE JEDZCIE TAM ŚNIADANIA. My zamówiliśmy indyjskie i dostaliśmy kilka bladych placków i wielką miskę w której najwyraźniej wylądowało wszystko, czego domownicy nie zjedli przez tydzień. Spojrzałam błagalnie na Wojtka, który jednak wykazuje się większym hartem ducha w takich sytuacjach. Wziął głęboki oddech i z pewnym trudem odrywając od ceraty szklankę z sokiem, golnął sobie na odwagę ; ) I tak, nie chcąc nikogo urazić, z rozpaczą w sercu międliliśmy to kęs po kęsie, chociaż rosło nam w ustach. Na koniec wylądowała przed nami słodka jak nieszczęście herbata z mlekiem. Kto, tak jak ja, ma koszmary po przedszkolnej bawarce i mleku z kożuchami, wie co przeżywałam. Na domiar złego tuż za naszymi plecami, nasz gospodarz podparty pod boki i najwyraźniej dumny z żoninej kuchni, życzliwie dopytywał, czy nam smakuje i czy już przynieść dokładkę.Tylko dla porządku dodamy, że to doświadczenie kosztowało nas 100 INR od osoby. OSTRZEGLIŚMY WAS.
- Tibet Home Stay – koszt 700 INR. Też niezła miejscówka, właściwie w samym centrum, z klimą, wi-fi, ciepłą wodą i dla odmiany całkiem niezłą indyjsko-tybetańską kuchnią.
Podobał Ci się ten tekst, znalazłeś w nim przydatne informacje? Daj nam lajka i podziel się ze znajomymi – będzie nam bardzo miło! Chcesz o coś zapytać, pogadać, albo napisać, że pięknie wyglądamy na zdjęciach 😜? Czekamy w komentarzach!
No Comments