DSC_2146-01

02 paź Iran – nie całkiem baśniowa kraina tysiąca i jednej nocy. Isfahan.

Coraz więcej osób wyjeżdża do Iranu, a relacje z tych podróżą są zwykle entuzjastyczne – zachwycająca architektura, majestatyczna przyroda i wspaniali gościnni ludzie. I to jest prawda. Ale nie cała. Zobaczyliśmy wiele – bajkowe meczety, pustynne miasta, wioskę, gdzie róże kwitną na czadorach, spotykaliśmy nieznajomych, którzy byli gotowi przyjmować nas w swoich domach i piekarzy, którzy częstowali nas chlebem na ulicach.

Ale nie możemy i nie chcemy udawać, że nie widzieliśmy też rzeczy, które psują ten idealny obrazek i przypominają, że próby urządzania innym ludziom życia na wzór swojej ulubionej bajki kończą się zazwyczaj brzydkim słowami na „h” i „d” – hipokryzja i dyktatura.

Spróbujemy Wam pokazać to, co nas w Iranie zachwyciło, zasmuciło i wkurzyło, a zaczniemy od Isfahanu.

Termin naszej podróży do Iranu był dosyć przypadkowy. Wiedzieliśmy, że wkrótce wyjeżdżamy na długo w zupełnie inną część świata, a że Wojtek zawsze chciał pojechać do Iranu, kupiliśmy pierwsze tanie bilety, jakie się trafiły. Bilety  były na czerwiec i, jak się okazało, środek ramadanu. Teraz już wiemy, że nie jest to najlepszy czas na zwiedzanie tego kraju – jest piekielnie gorąco, spiekota wysusza wszystko na martwy wiór, więc na przykład zwiedzanie słynnych irańskich ogrodów mija się z celem. Kwiaty dawno opadły, w fontannach nie ma wody, a wszystko pokrywa pustynny pył. Z powodu ramadanu wiele miejsc jest zamkniętych, a zjedzenie posiłku w ciągu dnia ma wiele wspólnego z grą w chowanego. Jeśli macie wybór – nie jedźcie w czerwcu, lipiec i sierpień pewnie też nie są najlepszym pomysłem. Ale jeśli nie macie wyboru, jedźcie kiedykolwiek, bo Iran zdecydowanie warto zobaczyć na własne oczy.

Uwielbiam „Baśnie z tysiąca i jednej nocy” – ich wielotomowe wydanie, które Wojtek podłożył kiedyś pod choinkę, to jeden z najpiękniejszych prezentów, jakie kiedykolwiek dostałam. Za każdym razem, kiedy je czytam, przenoszę się w świat latających dywanów, magicznych miedzianych lamp i ciężkich, orientalnych zapachów. I dokładnie tak możecie się poczuć w Isfahanie.

Centralnym punktem miasta jest Plac Imama, z ogromną przynoszącą ochłodę fontanną po środku. W słońcu złoto połyskują kopuły meczetów.  Pierwszy z nich, to Meczet Szejka Lotfollaha, a drugi, większy to Meczet Imama. Obydwa można zwiedzać, ale warto się upewnić, czy w środku nie ma akurat remontu – nam nie przyszło do głowy, by to zrobić i w Meczecie Imama podziwialiśmy głównie rusztowania (a panu w kasie nie przyszło do głowy,  żeby nas o tym uprzedzić, zanim kupiliśmy bilet). Niezły widok na plac z góry jest z Pałacu Ali Quapu, który sam też jest warty odwiedzenia.

DSC_1822-01DSC_1835-01DSC_2004-01DSC_1838-01DSC_1971-01DSC_1826-01DSC_1883-01DSC_2119-01

DSC_1824-01
DSC_2006-01

Bezpośrednio z placu można też wejść na bazar, który rozciąga się na kilka kilometrów w głąb miasta. A na bazarze – perskie dywany, misy pełne kręcących w nosie przypraw, miedziane naczynia i słodkie jak ulepek słodycze. Można się zgubić na długie godziny.

DSC_2203-01DSC_2187-01DSC_2125-01DSC_2217-01DSC_2194-01DSC_2165-01DSC_2115-01DSC_1840-01

Można kupić maleńkie prążkowane, cudownie pachnące melony. Jak poinformował nas roześmiany właściciel stoiska, najlepsze, co można z nimi zrobić, to ułożyć je w dużej misie i niech sobie pachną i wyglądają. I miał rację, bo  smak, w zestawieniu z tym, co obiecuje aromat, jest po prostu nijaki, ale oczywiście musieliśmy to sprawdzić sami.

DSC_2109-01

Dla małych dziewczynek są hidżaby z laleczkami:

DSC_2114-01

DSC_2221-01

DSC_2134-01

Wędrując uliczkami bazaru możecie dojść do Meczetu Piątkowego najpiękniejszego, zdaniem Wojtka z tych, które widzieliśmy  w Iranie.

DSC_1829-01

Ale i tak, najlepsze we wszystkich meczetach, tych najpiękniej zdobionych i tych zupełnie zwykłych, jest to, że  są tak bardzo dla ludzi – można tam po prostu przyjść i w chłodzie odpocząć od słońca i upału albo zdjąć buty i chwilę się zdrzemnąć. A gościom z dalekiego kraju zawsze ktoś pokaże jakąś wyjątkową mozaikę i poczęstuje ostatnim wyciągniętym z dna kieszeni cukierkiem : )

DSC_2041-01

Plac Imama warto odwiedzić także wieczorem. Kiedy upał słabnie, a słońce ustępuje ożywczemu cieniowi, ze wszystkich stron nadciągają kilku – kilkunastoosobowe rodziny, niosąc ze sobą koce, termosy pełne herbaty, koszyki wyładowane jedzeniem, a nawet kuchenki gazowe! Rozkładają to wszystko na trawnikach i rozpoczynają piknikowanie – ktoś podpieka kofty, ktoś nakłada ryż, dzieciaki grają w piłkę, jest śmiech, rozmowy i wspólne spędzanie czasu. W czasie naszego pobytu, ze względu na Ramadan,  wszystkiemu towarzyszyła atmosfera radosnego świętowania,  bo dla wielu osób był to pierwszy, po całodziennym poście, posiłek.

DSC_1903-01 DSC_1910-01

Wieczorne rodzinne pikniki to codzienny widok w wielu miastach Iranu – gdy tylko zajdzie słońce, w parkach, na skwerach, placach, a nawet po prostu na trawnikach, zaczyna się wesoła uczta. Nie widzieliśmy czegoś podobnego nigdzie indziej na świecie i bardzo nas to ujęło za serce. W tej radości z bycia razem i życzliwych gestach, zapraszających nas, obcych, aby dołączyć do ich rodzinnego grona, czuliśmy bardziej prawdziwego ducha Iranu, niż w najpiękniejszych nawet świątyniach.DSC_2141-01DSC_2066-01DSC_2040-01DSC_2080-01

A jeśli mowa o duszy narodu, nie można pominąć miejsca, w którym spędziliśmy kilka najbardziej magicznych chwil, podczas całej naszej podróży.

Wieczorami, pod arkadami mostu Khajoo, słychać śpiew. Pod jednym łukiem kilku mężczyzn śpiewa na głosy. Nie rozumiemy słów, ale tęskna melodia i barwa ich głosów długo nie pozwala nam się oderwać.

Kawałek dalej na kamiennym murku siedzą razem starsze panie, z pierścionkami na urękawiczonych dłoniach, młoda rodzina z małą córeczką, paru mężczyzn  – tu piosenki są bardziej skoczne, co chwilę ktoś podaje nowy temat, a pozostali dołączają, śpiewając i wyklaskując rytm.

Niemal pod każdym łukiem inna grupa – co chwilę ktoś przystaje, żeby posłuchać, albo wspólnie zaśpiewać, wszyscy uśmiechają się do nas i przesuwają, aby zrobić nam miejsce.

DSC_2259-01 DSC_2320-01

To nie są zawodowi wokaliści – to zwykli Irańczycy, którzy spotykają się tutaj, aby śpiewać razem, z przyjaciółmi i nieznajomymi. Dlaczego pod mostem? Nie tylko z powodu świetnej akustyki. Po islamskiej rewolucji muzyka trafiła na listę rzeczy podejrzanych i zakazanych. Wiadomo, każda dyktatura wie, że poezja i piosenka to niebezpieczne sprawy. Od wspólnie śpiewanej pieśni zaczęła się niejedna rewolta, a kabaretowy kuplecik skuteczniej podrywa autorytet władzy niż międzynarodowe sankcje. Irańczycy kochają poezję i są dumni ze swojej tradycji literackiej, obchodzili więc zakaz spotykając się nielegalnie na wspólne śpiewanie, na przykład pod mostami. Jeszcze kilka lat temu, groziło za to nawet więzienie, teraz opresyjność reżimu trochę zelżała – policja patroluje teren wokół mostów, ale podobno ogranicza się jedynie do legitymowania i spisywania.

Atmosfera pod mostami (nie tylko Khajoo, ale też pobliskim Si – o Se –Pol), jest więc z jednej strony całkiem swobodna – śpiew, pogaduszki, herbata z malutkich czarek i aromatyczny dym wodnych fajek, ale z drugiej strony, z grup otaczających śpiewaków, co chwilę ktoś czujnie wygląda na zewnątrz, sprawdzając, czy nie zbliża się policja.

I to właśnie jest jedna z tych sytuacji, przez które nasze wspomnienia z Iranu są słodko-gorzkie. Jesteśmy szczęśliwi i wdzięczni, że mogliśmy tam być, słuchać głosów odbijających się od arkad mostu, cieszyć się muzyką i razem z nieznajomymi śmiać się wyklaskując rytm. Ale do cholery, co to za kraj, w którym w takiej chwili, trzeba się trwożnie oglądać za ramię i tylko od dobrego humoru policjanta zależy jak skończy się taki wieczór.

Jeśli to ma być baśń, to tylko dla bardzo smutnych dorosłych.

Praktycznie:

W Isfahanie zatrzymaliśmy się w Amir Kabir Hostel – za dwójkę ze wspólną łazienką, klimą i śniadaniem w cenie, płaciliśmy 25 $. Warunki są raczej proste,  klima huczy jak odrzutowiec, a wysokie łózka przypominają trochę katafalki, ale za to obsługa jest hiperuczciwa. Któregoś wieczora  zabrałam ze sobą na patio torebkę z całą naszą kasą i dokumentami (bo niby bezpieczniej mieć przy sobie, niż zostawić w pokoju ; ) i po wesołym polsko-chińskim wieczorze, po prostu ją tam zostawiłam na całą noc. Kiedy już mi się rano spiknęły wszystkie kulki i zaczęłam jej w panice szukać, okazało się, że kochany starszy portier ją znalazł i bezpiecznie przechował w swojej szufladzie.

PODOBAŁ CI SIĘ TEN TEKST, ZNALAZŁEŚ W NIM PRZYDATNE INFORMACJE? DAJ NAM LAJKA I PODZIEL SIĘ ZE ZNAJOMYMI – BĘDZIE NAM BARDZO MIŁO! CHCESZ O COŚ ZAPYTAĆ, POGADAĆ, ALBO NAPISAĆ, ŻE PIĘKNIE WYGLĄDAMY NA ZDJĘCIACH 😜? CZEKAMY W KOMENTARZACH!

No Comments

Post A Comment