03 lis Cinque Terre – to się nie może nie podobać!
Znacie to uczucie, kiedy docieracie do jakiegoś miejsca, które zawsze chcieliście zobaczyć, przeczytaliście milion relacji w internecie, obejrzeliście cały instagram z #tym miejscem, a kiedy już tam jesteście, to ono wygląda jakoś całkiem inaczej niż na zdjęciach i nie jest to przyjemne zaskoczenie?
No to z Cinque Terre jest zupełnie odwrotnie. W rzeczywistości jest tysiąc razy ładniejsze niż na fotografiach i nawet jeśli jesteś takim hipsterem, że lubisz tylko miejsca, do których nikt inny nie jeździ, a najlepiej w ogóle o nich nie wie, to Cinque Terre też Ci się spodoba.
No bo co tu się może nie podobać? Woda ma taki kolor, że jak tylko ją zobaczycie, jeszcze z okien pociągu, to natychmiast poczujecie się tak, jak wtedy, kiedy mając 6 lat szliście z mamą i tatą na plażę i nagle pomiędzy drzewami zobaczyliście morze. Pamiętacie fikołka w sercu na ten widok? Widok, który oznaczał, że przed Wami wspaniały dzień – lato, słońce, lody i siedzenie w tym morzu aż posinieją usta ; )
A włoskie morze jest w dodatku ciepłe!
Miasteczka położone są na wysokich klifach, a morze i skały to prawdopodobnie najbardziej malownicze połączenie, jakie wymyśliła natura.
A na tych klifach stoją sobie śliczne domeczki w cukierkowych kolorach – takie, że naprawdę oszaleć można, człowiek zaczyna odczuwać kompulsywną potrzebę fotografowania wszystkiego dookoła i w efekcie wraca do domu z trzema tysiącami zdjęć bram, kamieniczek, drzewek pomarańczowych, które jednocześnie kwitną i owocują oraz kotów. My tej potrzebie ulegliśmy, więc dzisiaj będzie więcej zdjęć niż tekstu, zwłaszcza, że podobno jeden obraz mówi więcej niż tysiąc słów. I nie zapominajcie, że naprawdę jest tam dużo ładniej niż na jakichkolwiek zdjęciach!
Bardzo chcieliśmy przejść miedzy poszczególnymi miasteczkami pieszym szlakiem, bo to chyba najlepszy sposób, żeby nacieszyć się widokami, ale niestety w czasie naszego pobytu ścieżka była zamknięta. Zdecydowaliśmy się więc na pociąg i jest to pewnie najłatwiejszy sposób na zwiedzenie Cinque Terre.
Zaczęliśmy od Monterosso – jedynego miasteczka z całej piątki, które dysponuje piaszczystą plażą
kilkoma ładnymi kościołami i całą masą klimatycznych zaułków:
Poszwędaliśmy się chwile wąskimi uliczkami:
i oczywiście zrobiliśmy zdjęcie suszącego się prania. Zdjęcia prania jeszcze się pojawią, bo po pierwsze pranie jest bardzo fotogeniczne ; ) a po drugie dowodzi, że w tej baśniowej krainie naprawdę mieszkają żywi ludzie. Którzy w dodatku nie stracili zdrowego rozsądku od tego całego fejmu, ponieważ mają w nosie turystów fotografujących z zapamiętaniem powiewające na wietrze prześcieradła i bieliznę, jakby nigdy wcześniej nie widzieli czystych majtek (to o nas ; )
A potem wsiedliśmy w pociąg do Vernazzy.
We wszystkich miasteczkach spotykaliśmy starsze panie – mimo upału odziane w staranną czerń, podpierające się laseczką i powolutku wspinające się stromymi schodami, do ukrytych w zaułkach domów. Trudno było nie wyobrażać sobie, że tymi samymi schodami wbiegały pewnie kiedyś jako młode dziewczyny, a potem prowadziły nimi za rękę rozbrykane dzieciaki. W takich chwilach bardzo żałujemy, że pewnie nigdy nie poznamy choćby niewielkiej części osobistych historii ludzi, których mijamy w czasie naszych podróży
Nie wiem, czy wspominaliśmy wcześniej, że na otaczających miasteczka Cinque Terre wzgórzach znajdują się winnice, co dodaje im jeszcze + 100 do urody (chociaż wydaje się to prawie niemożliwe):
Całkiem pośrodku Cinque Terre leży Corniglia, która jako jedyna z pięciu miasteczek nie ma bezpośredniego zejścia do morza, bo żeby dostać się do maleńkiego centrum, trzeba się wdrapać po schodach na całkiem wysoką i stromą górę. Ale warto, bo widok z tej góry urywa duszę!
I właśnie po tej wspinaczce porządnie zgłodnieliśmy, a we Włoszech to zawsze sygnał, że zaraz zdarzy się coś fajnego. Nam przydarzyło się kilka kawałków chrupiącej focacci, tłuściutkiej od rozpuszczonego sera i pachnącej oliwą, lokalne piwo, a na deser truskawki i lemoniada z miejscowych cytryn.
Z Corniglią sąsiaduje Manarola, prawdopodobnie najsłynniejsze miasteczko z całej piątki – to właśnie stąd pochodzi zdjęcie najczęściej umieszczane na folderach reklamowych regionu – to właśnie ten widok na górze postu. Ale oczywiście mamy jeszcze kilka innych ujęć ; )
Popularność Manaroli wyraźnie widać po tłumach pielgrzymujących zwłaszcza przed zachodem słońca do punktu, z którego można zrobić słynną fotę:
Ma to swoje niezbyt miłe, a potencjalnie chyba także niebezpieczne konsekwencje. Peron kolejowy oraz zejście z niego nie zostały zaprojektowane z myślą o takich hordach. Wysiadając, musieliśmy odstać swoje w kolejce, jaką z tłumu, który wysypał się z pociągu, uformowało wąskie zejście do tunelu. W drodze powrotnej natomiast utknęliśmy w tunelu i to było zdecydowanie mniej zabawne. Ściśnięci w ciemnawej, ciasnej przestrzeni ludzie zaczęli się denerwować, zaczęły się typowe dla takich sytuacji afery („Gdzie się pchasz”, „Wszyscy czekają” itd.) a my sobie po cichu myśleliśmy, że gdyby wybuchła tam panika, to naprawdę trudno byłoby to opanować.
Ale szczęśliwie nie wybuchła i po chwili byliśmy już w Riomaggiore, ostatnim miasteczku na naszej trasie i jednym z tych, które podobało nam się najbardziej. Już sam dworzec, ozdobiony ślicznymi kaflami robi miłe pierwsze wrażenie:
Schodząc w dół, ku morzu, można obejrzeć świetnie dopasowane do charakteru miejsca murale i mnóstwo uroczych detali:
… poczuć wciąż rybacki charakter miasta
I zachwycić się widokiem zatoczki ostro wcinającej się miedzy kolorowe kamieniczki
Na koniec zajrzeliśmy jeszcze na małą kamienistą plażę, ukrytą za skałami
Spędziliśmy w Cinque Terre wspaniały dzień – nadspodziewanie ciepły i słoneczny, chłonęliśmy piękne widoki i morską bryzę zmieszaną ze słodkim zapachem jakichś biało kwitnących krzewów. To prawda, razem z nami spędziło go także jakieś sto tysięcy innych turystów, ale oprócz niezbyt fajnej sytuacji na dworcu w Manaroli, nie było to specjalnie uciążliwe. Jeśli tylko będzie okazja, wrócimy tam jeszcze raz, żeby zrealizować nasz pierwotny plan przejścia między miasteczkami pieszymi ścieżkami i może przyjrzenia się im od strony wody – te strome urwiska, zatoczki i groty, muszą wyglądać super z takiej perspektywy.
Słyszeliśmy kilka opinii, że Cinque Terre jest przereklamowane, a takich klimatycznych i nawet jeszcze ładniejszych miasteczek w w całych Włoszech jest pełno. O ile z drugą częścią tego zdania zgadzamy się z łatwością, bo ci farciarze Włosi, jeśli chodzi o piękno, to mają wszystko i dużo, to przeciwko pierwszej stanowczo protestujemy. Cinque Terre zasługuje na każdy wypowiedziany komplement pod swoim adresem, oraz jeszcze kilka dla ludzi, którzy tam mieszkają. Nie jest pewnie łatwo żyć w miejscu, które stało się atrakcją turystyczną takiej klasy, ale oni jakimś cudem nauczyli się ignorować te dzikie tłumy z uprzejmym wdziękiem. Codziennie chodzą na zakupy, plotkują z sąsiadami przysiadając na wygrzanych słońcem kamiennych murkach i oczywiście, wieszają pranie.
Mówiliśmy, że będzie jeszcze jedno zdjęcie prania?
Praktycznie:
🍀 Jak dojechać? Najprościej samolotem do Bergamo, stamtąd autobusem do Mediolanu ( warto się tam zatrzymać!), a z Mediolanu, ze stacji Milano Centrale do Vernazzy. Bilety możecie kupić na stronie Trenitalia – powinny kosztować 15-20 euro.
My wybraliśmy się do Cinque Terre bezpośrednio z La Spezji, kupując całodzienną Cinque Terre Card za 16 euro. W cenie jest nielimitowany przejazd pociągami pomiędzy La Spezją i Levanto, darmowe wi-fi w wyznaczonych miejscach na trasie, wstęp do niektórych muzeów oraz na Lazurową Ścieżkę łączącą miasteczka. Za wejście na zamek w Vernazzy trzeba zapłacić 1,5 euro. Jeśli wy również ruszycie do Cinque Terre z La Spezji, koniecznie zarezerwujcie sobie wieczór na kolację we Fratelli D”Angelo, o której piszemy więcej we wpisie „Włoskie Dolce Vita„
No Comments