28 lip Dharavi – slums, Hollywood i wielki biznes.
Nie chcieliśmy odwiedzać Dharavi. Wiedzieliśmy o nim tylko, że jest podobno największym slumsem na świecie, a po tym, jak „Slumdog” zgarnął kilka Oskarów, jest też czymś w rodzaju atrakcji turystycznej. Baliśmy się, że zobaczymy taką kompletnie pozbawioną nadziei nędzę, jaką widzieliśmy na ulicach Mombasy. Sytuacji, w której wiesz, że nic nie możesz zrobić, a jedynym przyzwoitym zachowaniem jest wyłączenie aparatu. Mówimy o tym Nafizowi, naszemu kierowcy, który próbuje nas namówić na wizytę w Dharavi. Nafiz w odpowiedzi śmieje się jak szalony, a my patrzymy na siebie zdezorientowani i zaczynamy się czuć jak ostatni naiwniacy.
-Oj, zdziwilibyście się – mówi w końcu ocierając łzy – Slums to jeden wielki biznes.
Zaczyna opowiadać, a to , co mówi i ten jego spontaniczny śmiech, powoduje, że dajemy się przekonać. Jedziemy.
Powoli mijamy opuszczamy eleganckie centrum miasta. Mijamy budynki, które spokojnie mogłyby stać nad Tamizą:
Ale im im dalej od centrum, tym mniej splendoru:
Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę, żeby kupić jakieś owoce
W końcu docieramy na miejsce – pierwsze, co widzimy, to górujący nad obłożonymi dyktą i blachą barakami, wiadukt kolejowy w budowie. Nowa linia (bo jedna już działa) ma połączyć slums z resztą miasta. Przyda się na pewno, bo wielu mieszkańców Dharavi dojeżdża do pracy w innych dzielnicach. Działa to zresztą w dwie strony – sporo Mumbajczyków przenosi się do Dharavi, bo to się bardziej opłaca – standard skromnych mieszkań jest podobny, ale wysokość czynszu już znacznie niższa niż w innych częściach miasta.
Wysiadamy z samochodu i po chwili mamy okazję docenić fakt, że jest z z nami Nafiz i jego wujek. Prowadzą nas labiryntem wąskich na metr uliczek i ciemnych zaułków, mijamy suszące się pranie i kozy na sznurku, obok nas biegają zaciekawione, roześmiane dzieciaki. Dharavi jest bezpieczne, zwłaszcza w dzień, ale sami pewnie mielibyśmy opory, żeby wejść tak głęboko.
Pierwszym, uderzającym wrażeniem jest energia tego miejsca – wokół wre praca, pełną parą działają piekarnie, szwalnie, zakłady recyklingu przerabiające zużyte puszki i plastikowe butelki. Wszędzie można zajrzeć, bo cała działalność – jak to w Indiach – odbywa się niemal na ulicy. Trudno w to uwierzyć, ale wytwarzane tu przedmioty – głownie tekstylia i skóry – trafiają do sprzedaży na całym świecie, a cały tutejszy biznes generuje obrót około miliarda dolarów rocznie! Wszyscy albo się gdzieś spieszą w swoich sprawach, albo już odpoczywają po pracy. W niemal każdej uliczce mijamy zakład fryzjerski, oferujący strzyżenie, golenie i odprężający masaż twarzy. Nad kanałem siedzą grupki młodych chłopaków i nie są to jakieś ponure typy, przy których odruchowo sprawdzasz, czy masz jeszcze portfel, tylko zwyczajni młodzi ludzie, ze starannie nażelowaną fryzurą. Właściwie, odejmując wszechobecne śmieci, to tak samo mógłby wyglądać bulwar w jakimś miasteczku w Grecji czy we Włoszech.
Na terenie slumsu są też meczety i park z placem zabaw
i największa, jaką gdziekolwiek widzieliśmy populacja pofarbowanych na rudo mężczyzn:
Po kilku godzinach było dla nas jasne, że Dharavi nie jest przedsionkiem piekła, jaki spodziewaliśmy się zobaczyć. Jest miejscem, gdzie żyje się bardzo trudno, bo brud, ciasnota, brak kanalizacji czy choćby czystej wody, to nie tylko po prostu niedogodności, ale też źródło chorób i patologii. Ale szczerze mówiąc, to wszystko dotyczy całych Indii, w których widzieliśmy zresztą ludzi, którzy żyli w znacznie gorszych warunkach – na chodniku, z cienkim kocem i plastikową butelką za cały majątek. W Dharavi oprócz całej tej biedy, zobaczyliśmy przede wszystkim energię, determinację i siłę, żeby powalczyć o lepsze życie.
I po raz kolejny się przekonaliśmy, że nie wszystkiego można dowiedzieć się z książek, a nasze wyobrażenia o świecie, nawet najbardziej szlachetne, czasem niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Warto było to zobaczyć na własne oczy.
Praktycznie:
♥ Za wizytę w Dharavi dopłaciliśmy 1800 INR. Protip: jeśli będziecie chcieli zostawić napiwek kierowcy, przewodnikowi itp, a „obsługiwała” Was więcej niż jedna osoba, od razu rozdzielcie zaplanowaną przez siebie kwotę na wszystkich. Jeśli dacie kasę jednej osobie (teoretycznie do podziału z resztą), pozostali i tak upomną się o swoje i jeśli bywacie podobnie jak my nieodporni na oburzony lament, będziecie musieli głębiej sięgnąć do kieszeni.
Podobał Ci się ten tekst, znalazłeś w nim przydatne informacje? Daj nam lajka i podziel się ze znajomymi – będzie nam bardzo miło! Chcesz o coś zapytać, pogadać, albo napisać, że pięknie wyglądamy na zdjęciach 😜? Czekamy w komentarzach!
No Comments