11 gru Urlop w urlopie czyli idealny leniwy dzień w okolicach Lizbony
Wyobrażacie sobie, że możecie w ciągu jednego dnia znaleźć się na końcu świata, popołudniową wiśnióweczkę zagryźć czekoladą w baśniowym królestwie, a na koniec trafić do miasteczka jak z filmów Felliniego? Jeśli sobie nie wyobrażacie, ale bardzo byście chcieli, to ten wpis jest właśnie dla Was. My spędziliśmy w Cabo da Roca, Sintrze i Cascais cały długi idealny dzień i na pewno zamierzamy tam wrócić, żeby nacieszyć się każdym z tym miejsc na maksa, bo jeden dzień to naprawdę za mało!
Zaczęliśmy w Cabo da Roca, dokąd zabraliśmy się z Anią i Adamem, którzy wypożyczyli w Lizbonie samochód. Przylądek Cabo da Roca, czyli najdalej na zachód wysunięty punkt kontynentalnej Europy, jak głosi napis na stojącym przy brzegu pomniku, miejsce „gdzie kończy się ląd, a zaczyna morze”. Podobno idealne do obserwowania zachodów słońca, a na pewno inspirujące do tego, żeby marzyć o dalekich podróżach – no bo kto, patrząc na coś takiego, nie czuje, jak budzi się się w nim dusza odkrywcy i chęć sprawdzenia, co tam jest po drugiej stronie wielkiej wody?
W każdym natomiast, to spektakularne miejsce budzi chęć zrobienia jak najlepszej foty. W związku z tym, wszyscy przełażą przez drewnianą barierkę, która stoi jakieś dwa metry od brzegu klifu. Wiemy, że przez nią przeleziecie (my też to zrobiliśmy, więc nie będziemy się mądrzyć), ale uważajcie na siebie, dobra? Potrafi tam nieźle wiać, a chwila nieuwagi może się skończyć tragicznie, jak w przypadku pary turystów z Polski, którzy zrobili o jeden krok za dużo w czasie robienia zdjęcia i spadli z klifu
Z Cabo da Roca, Ania i Adam podrzucili nas do Sintry – oni pojechali dalej na południe, a my zostaliśmy w miasteczku, które wygląda jak królestwo Arabelli! Położone na wzgórzach, z dziesiątkami zamkowych wieżyczek, tajemniczych parków, grodów i omszałych rzeźb jest idealne dla marzycieli, spacerowiczów i fotografów. W jednym z sintryjskich domów mieszkał przez pewien czas sam Hans Christian Andersen – czy potrzeba lepszego dowodu, że to naprawdę królestwo baśni? Jeśli ktoś wciąż nie czuje się przekonany, to znaczy, że jest naprawdę beznadziejnym mugolem i lepiej niech coś z tym zrobi, zanim umrze z nadmiaru poważnego stosunku do życia.
Ze skruchą przyznajemy, że nie zobaczyliśmy nawet połowy z wszystkich atrakcji Sintry, bo przepadliśmy w jednym ze sklepików na starówce, jak Jaś i Małgosia w chatce z piernika. Urocza właścicielka zwabiła nas do środka na ginjinhę w kieliszkach z gorzkiej czekolady, a kiedy już wychyliliśmy po dwa (i poprawiliśmy granitą z białego porto, dla odświeżenia smaku) ucieszyła się, że teraz to już jesteśmy poważnymi klientami, a takich to ona może zaprosić na degustację. I otworzyła drzwi do drugiego pomieszczenia, w którym czekało chyba z 10 rodzajów sera – każdy z innego mleka, w różnych stopniach dojrzałości, a wszystkie miejscowe i tradycyjnie wytwarzane. Do tego podkreślające smak pikantno-słodkie konfitury i biały portugalski chleb z przypieczoną na chrupiąco skórką. Zanim zdążyliśmy się obejrzeć, okazało się, że czasu mamy akurat tyle czasu, żeby w tempie przejedzonych leniwców dotrzeć na autobus, który miał nas zabrać do Cascais. Dlatego przy następnej wizycie w Sintrze najpierw pójdziemy zwiedzać te wszystkie zamki, a na serowe zakupy rezerwujemy dodatkowe miejsce w bagażu.
Cascais to niby typowe nadmorskie miasteczko, w czasie wakacji i weekendów zatłoczone przez tłumy turystów, a po sezonie powracające do niespiesznego codziennego rytmu – ale to nie całkiem prawda. Opustoszałe plaże i promenady mają w sobie klimat z filmów Felliniego, w wąskich uliczkach mali chłopcy rozgrywają swoje wielkie mecze, a środkiem drogi przechadzają się pawie, ale to nie wszystko…
… bo prawdziwe czary zaczynają się kiedy sprzedawca w pierwszym z brzegu spożywczaku, zamiast potraktować nas jak jednorazowych klientów, starannie wybiera dla nas świetne wino w bardzo uczciwej cenie, a w knajpie w najbardziej turystycznej części deptaka jemy najlepszą ośmiornicę w życiu i boskiego, choć niby najzwyklejszego na świecie pieczonego kurczaka. Bo jesteśmy w Portugalii, kraju miłych ludzi, dobrego jedzenia i cieszenia się życiem – a najlepsze jest to, że chociaż brzmi jak bajka, to jest najprawdziwsza prawda.
Zmierzch robił się coraz bardziej szary, kiedy wsiadaliśmy w podmiejski pociąg do Lizbony. To był idealny dzień – spędziliśmy go razem, rozmawialiśmy ze sobą i z życzliwymi, otwartymi ludźmi, których spotykaliśmy, byliśmy w pięknych miejscach i zjedliśmy dużo dobrych rzeczy. I z tym właśnie chcemy Was zostawić na końcu tego postu – nawet jeśli wyjeżdżacie gdzieś na krótko i szkoda Wam każdej chwili, bo jest tak dużo do zobaczenia, zróbcie sobie po prostu wolne. I tak nie da się zobaczyć wszystkiego (i dobrze – zawsze to powód, żeby wrócić ; ) więc odpuśćcie ten jeden czy drugi zabytek, punkt widokowy czy co tam jeszcze, pogapcie się na rzekę, zróbcie sobie drzemkę na plaży albo piknik na skałach. W podróżowaniu tak jak we wszystkim – często mniej znaczy więcej.
Praktycznie:
♥ Informacje o tym jak najwygodniej zorganizować wypad z Lizbony do Sintry, Cabo da Roca i Cascais znajdziecie na nieocenionym portalu Infolizbona.pl – klikacie TUTAJ
♥ Warto zajrzeć też na bloga Duże Podróże. Ładne zdjęcia i dużo konkretnych informacji z pierwszej ręki, bo autorka przez pewien czas mieszkała w Portugalii.
♥ Jeśli chcecie wyjechać z Lizbony wynajętym samochodem, zarezerwujcie go kilka dni wcześniej. Inaczej pocałujecie klamkę w kilku wypożyczalniach i prawdopodobnie nie będziecie mieli zbyt wielkiego wyboru.
Podobał Ci się ten tekst? Nie bądź taki, dawaj lajka i podziel się ze znajomymi ; ) Masz pytanie, uwagę, albo komplement (na to liczymy najbardziej ; )? Nie duś tego w sobie, czekamy w komentarzach!
Jess
Posted at 20:52h, 16 sierpniaOglądanie Waszych zdjęć to prawdziwa przyjemność. Właśnie zdobyliście nową czytelniczkę! 🙂
Państwo na walizkach
Posted at 11:54h, 19 sierpniaDziękujemy! jak miło przeczytać coś takiego 💛!