05 sty Summer in the city czyli krótkie rzymskie wakacje.
Rzym w lipcu? Piękny pomysł, ale głupi ; ) Rozsądni autorzy wszystkich przewodników sugerują, żeby wybrać się tam raczej w marcu albo kwietniu i serio, warto ich posłuchać. Inaczej tak jak my, będziecie się snuć po rozpalonych ulicach marząc, żeby choć na chwilę wsadzić nogi do miski z zimną wodą. Ale szczerze – jeśli ich nie posłuchacie i tak będzie zachwyceni. Bo Rzym jest przytłaczająco wspaniały, a jednocześnie hałaśliwie śródziemnomorsko bałaganiarski. Wśród starożytnych ruin, renesansowych pałaców i butików wielkich projektantów toczy się zwykłe życie – zakupy na targu, kolacja z przyjaciółmi, pranie, niespieszna lektura gazety przed domem. I oprócz tego mają tam najlepszy makaron na świecie. I miękkie złote światło, jakiego nie widzieliśmy nigdzie indziej.
Nasze krótkie rzymskie wakacje zaczęły się wieczorem. Dosyć późno dotarliśmy do hostelu (gdzie nasz gospodarz czekał na nas z butelką zimnego białego wina), ale kto by tam spał, mając Rzym za oknem?
Jak się okazało, nie tylko my nie spaliśmy – niektórzy pracowali pełną parą:
a inni bawili się na całego – Trastevere, czyli Zatybrze, to prawdopodobnie najbardziej imprezowa część miasta.
My wpadliśmy na powitalne negroni do Freni e Frizioni i zabraliśmy je ze sobą na zewnątrz, bo wiadomo, na murku i z widokiem na Tybr smakuje najlepiej!
Ponieważ dla Wojtka był to pierwszy raz w Rzymie, na początek mieliśmy w planach tak zwany program obowiązkowy – są miejsca, które po prostu trzeba zobaczyć. Nieważne, jak bardzo są znane, turystyczne i zatłoczone – po prostu zapierają dech w piersiach. No i zwiedzanie w Rzymie jest zwyczajnie przyjemne – większość najbardziej popularnych miejsc znajduje się w odległości pieszego spaceru, więc bez wielkiego wysiłku można zobaczyć całkiem sporo (pod warunkiem, że będziecie robić rozsądne przerwy na lody i aperol spritz ; )
Bardzo warto też odwiedzić Muzea Watykańskie – chociaż można popaść w rozpacz, bo po jakiejś godzinie traci się zdolność przyswajania tych wszystkich cudów, które tam trzymają. Pewnie na temat najmniejszego z obrazków upchniętego gdzieś w bocznej salce, można by napisać doktorat, a przeciętny zwiedzający, jak my, nawet go nie zauważy. Zresztą, sami zobaczcie, nawet schody mają spektakularne:
Z Placu Świętego Piotra ruszyliśmy w stronę Koloseum i Forum Romanum, z małym przystankiem na drugie śniadanie:
I prawie pod koniec dnia trafiliśmy na Kapitol, gdzie czekał na nas Marek Aureliusz, autor podróżnej lektury Wojtka na ten wyjazd:
Ale chyba największe wrażenie zrobił na nas Panteon – właściwie im mniej słów, tym lepiej:
No a potem mogliśmy już bez wyrzutów sumienia skupić się na rozkosznym rzymskim dolce vita, czyli włóczyć się bez celu po ulicach, robić zakupy na straganach i objadać się tak bardzo, jak to tylko możliwe w takim upale.
Lans na Schodach Hiszpańskich musi być! ; ) To znaczy ja się lansuję, a Wojtek wyobraża sobie, że jest Juliuszem Cezarem ; )
Przy okazji -nie zapomnijcie zajrzeć do dzielnicy żydowskiej. Teren dawnego getta jest dzisiaj klimatycznym miejscem z koszernymi knajpkami z wypisanym po hebrajsku menu:
Jakieś 200 metrów od naszego hostelu znajdował się lokalny dzielnicowy rynek Mercato Trionfale. I było tam absolutnie wszystko, co potrzebne do szczęścia, a nawet odrobina więcej. W ogóle kupowanie jedzenia to we Włoszech czysta radość – nawet w najzwyklejszym sieciówkowym markecie robi wrażenie wybór wysokiej jakości produktów. W dodatku każdy sprzedawca wie, jak najlepiej pokroić szynkę czy mortadelę, oczyścić krewetki, albo co będzie najlepiej pasowało do tego sera, który pokazujesz palcem. Więc spokojnie możecie kupić kawałek foccaci, kilka plastrów grzesznie dobrej porchetty, trochę oliwek i zjeść drugie śniadanie w parku.
A do takich tanków możecie podstawić plastikową butelkę i kupić sobie do tego śniadania w parku trochę wina. Ok, może to nie jest najlepsze wino na świecie, ale gorsze też piliśmy ; )
Bardzo popularny, także wśród turystów jest targ na Campo dei Fiori, który działa od poniedziałku do soboty, od siódmej rano do 14. Oczywiście, najlepiej być jak najwcześniej.
Warto chociaż na chwilę oderwać wzrok od straganów, bo wokół też jest na co popatrzeć:
Nad sprzedawcami fig i bakłażanów, szykownymi Włoszkami wybierającymi najbardziej dojrzałe pomidory na kolację i podekscytowanymi turystami, góruje pomnik Giordano Bruno. Na wysokości jego wzroku powieszono reklamę, na której kilkoro młodych ludzi z uśmiechem spogląda przed siebie, a za plecami jakaś para rozmawia nad kawałkami zimnej pizzy. Jeśli istnieje jakiś inny wymiar, mam nadzieję, że Bruno, który spłonął w tym miejscu, bo chciał swobodnie mówić, o tym co myśli i w co wierzy, widzi to i się uśmiecha. Wygrał.
Przy okazji -nawet, jeśli zdecydujecie się przyjechać do Rzymu w samym środku gorącego lata, nie umrzecie z pragnienia. W całym mieście jest mnóstwo źródełek z pitną wodą, takich jak te:
Po całym dniu takiego włóczenia się trzeba zjeść coś konkretniejszego. Naszym celem tego pobytu w Rzymie był najbardziej rzymski z makaronów – cacio e pepe. Boska prostota – tylko makaron, ser pecorino romano i pieprz. Nie mamy pojęcia, jak to się dzieje, ale z połączenia tych trzech składników wychodzi najlepsza pasta, jaką kiedykolwiek jedliśmy. Zamawialiśmy ją w wielu miejscach, ale najlepsza była w dwóch lokalach, do których trafiliśmy tropem Anthonego Bourdaina:
w Ristorante Roma Sparita, gdzie cacio e pepe serwuje się w koszyczku z zapieczonego parmezanu:
i w naszym prywatnym numerze 1, czyli w knajpce, o nazwie, cóż za niespodzianka, Trattoria Cacio e Pepe – gdzie podają też znakomitą carbonarę. Szczerze mówiąc, od tamtej pory nie smakowała nam żadna inna.
Na pizzę w Rzymie poszliśmy tylko raz – ale za to jaką! W Pizzarium, małej dziupli w Trionfale, Gabriel Bonci, szef kuchni o wyglądzie zakapiora, robi pizzę na podobno stuletnim zakwasie. Samo ciasto jest raczej grube, chrupiące, ze sporymi dziurami – jak w dobrze wypieczonym chlebie. Na pociętej w paski, sprzedawanej na wagę pizzy – prawdziwe Bizancjum, bo Bonci nie boi się nadmiaru i nietradycyjnych połączeń – są mięsa, sery, warzywa, owoce i jadalne kwiaty, a wszystko, rzecz jasna najwyższej jakości. My po cichu liczyliśmy, że trafimy na kawałek z czereśniami i foie gras, którego próbował tu Bourdain, ale przyszliśmy za późno i wybór był już raczej mały. Ale za to uniknęliśmy stania w gigantycznej kolejce i możemy wam powiedzieć, że najprostszą margaritę też mają znakomitą!
Jeśli po kilku dniach w mieście, zatęsknicie za bardziej wakacyjnym klimatem, pamiętajcie, że przedmieścia Rzymu leżą nad samym morzem i wystarczy godzinka, żebyście znaleźli się na plaży! A po drodze macie jeszcze Bazylikę Świętego Pawła za Murami, której prosta forma kontrastuje z przepychem tej na Placu Św. Piotra. Warto!
Słuchajcie, Rzymu nie trzeba specjalnie rekomendować, a tanich biletów jest sporo. Nawet jeśli macie wolne tylko dwa albo trzy dni, lećcie po śróddziemnomorskie światło, cyprysy wśród ruin, które pamiętają początek naszego świata i oczywiście, cacio e pepe!
Praktycznie:
♥ jeśli podobnie jak my, przylecicie Wizzairem na lotnisko Fiumicino, bilet na autobus do centrum, możecie kupić już w samolocie, dokładnie w tej samej cenie, co na przystanku. My zapłaciliśmy 11 euro od osoby za bilet w dwie strony (do Watykanu), w jedną stronę kosztował 6 euro. Po prawej stronie, przy wyjściu z terminala znajduje się rozkład jazdy, a kawałek dalej dworzec autobusowy.
♥ zatrzymaliśmy się w Bed & Breakfast Vatican Museum – dosłownie naprzeciwko wejścia do Muzeów Watykańskich. Mieliśmy pokój z łazienką, we wspólnej kuchni bez ograniczeń mogliśmy częstować się kawą, wodą, drobnymi ciastkami i mlekiem. Bardzo miły właściciel czekał na nas z powitalną butelką wina i generalnie był bardzo pomocny. Jedyną niedogodnością był brak klimy, ale halo, płaciliśmy 46 euro za osobny pokój w centrum Rzymu! Nie będziemy narzekać ; )
♥ bilety do Muzeów Watykańskich możecie kupić stojąc w wielogodzinnej kolejce przed wejściem (odradzamy), albo rezerwując przez internet (płacąc 4 euro więcej) lub korzystając z naszego sprytnego sposobu: zupełnie bez kolejki i dodatkowych opłat kupicie na poczcie watykańskiej, na Placu Św. Piotra. Poczta znajduje się po lewej stronie, jeśli staniecie twarzą do bazyliki.
♥ żeby nie stać w kolejce po bilety do Koloseum, kupcie je przy wejściu na Forum Romanum – tam zazwyczaj tłumy są mniejsze.
♥ Aperitivo – to przyjemny włoski zwyczaj koktajlu i małego posiłku między powrotem z pracy, a kolacją. Działa to w ten sposób, że w okolicach godziny 19.00 restauracje przygotowują bufety z przekąskami. Przy zamówieniu koktajlu, albo kieliszka wina, można bezpłatnie korzystać z bufetu. W Rzymie dobrą opinią cieszy się aperitivo we Freni e Frizioni, o którym piszemy wyżej.
♥ na plażę w okolicach Rzymu wybraliśmy się do Ostii – dostaniecie się tam metrem (do stacji Piramida), a potem kolejką naziemną do przystanku Cristoforo Colombo. Stamtąd możecie pójść pieszo lub wsiąść w autobus (linia zdaje się, Mare), który zatrzymuje się przy każdym wejściu na plażę. Plaże są płatne (ok 2-3 euro), podobnie jak leżaki. Jeśli to możliwe, spróbujcie nie wracać z plaży w godzinach szczytu – rzymskie metro w ogóle jest dosyć zatłoczone, ale w godzinach powrotu z pracy piekło Dantego to przy nim sanatorium. My potrzebowaliśmy kilku porcji lodów i butelki wina, żeby zrekompensować sobie straty moralne : )
No Comments