20 lut Okolice Bangkoku – pływający targ i targ na torach z lokalnym biurem podróży
Dzisiaj chcemy wam pokazać kilka zdjęć z krótkiego wypadu na pływający targ w okolicach Bangkoku, na jaki wybraliśmy się z miejscową agencją turystyczną. Zorganizowane wycieczki mają swoje wady – trzeba się dostosować do grafiku, najczęściej jest za mało czasu na swobodne obejrzenie tego, co najciekawsze, za to zawsze jest go wystarczająco dużo na zakupy w sklepie, gdzie przewodnik ma prowizję. No i przede wszystkim nie ma mowy o włóczędze własnymi ścieżkami – wycieczki organizowane są do najpopularniejszych turystycznie miejsc i często pokazują rodzaj teatrzyku dla turystów, a nie prawdziwy kawałek lokalnej rzeczywistości.
Ale czasami wybór lokalnej agencji jest bardzo dobrą opcją – na przykład kiedy przyjechaliście do Tajlandii na dwa albo trzy tygodnie, marzą wam się białe plaże, hamak, palma i zimny Chang. Przed zasłużonym lenistwem, chcielibyście jednak coś zobaczyć – w końcu lecieć na drugi koniec świata, tylko po to, żeby leżeć na plaży, trochę szkoda. W Bangkoku spędzacie jakieś 3 dni – zobaczyliście najważniejsze świątynie, poimprezowaliście na Khao San i zjedliście fantastyczną zupę z owocami morza w China Town. Może macie w planach Chiang Mai, może krótki wypad do Kambodży, ale fajnie byłoby też zobaczyć jakiś słynny azjatycki pływający targ, bo został wam jeszcze jeden dzień w stolicy. Można się wybrać na własną rękę – zorientować się czy jeżdżą tam pociągi czy autobusy, sprawdzić rozkłady jazdy i ceny i zorganizować transport na dworzec. Jeśli ma się sporo czasu – to wygląda na super plan. Lokalne środki transportu to zawsze dobry pomysł, a gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego – nie zdążymy na pociąg, zasiedzimy w jakimś fajnym miejscu, to nic nie szkodzi, najwyżej wrócimy dzień później (o tym, jak wygląda taki samodzielny wypad, możecie przeczytać TU) Jeśli natomiast czasu jest mało, albo na przykład nie czujemy się jeszcze wystarczająco pewnie w obcym miejscu, najlepiej ograniczyć się do wyboru sprawdzonej agencji turystycznej.
My byliśmy w takiej sytuacji i wybraliśmy biuro Mama Travel and Tour – jeszcze w Polsce znaleźliśmy na jego temat kilka dobrych opinii w internecie, na miejscu porównaliśmy ich ofertę z kilkoma innymi agencjami i zdecydowaliśmy się na półdniową wycieczkę na pływający market Damnem Saduak i Maeklong Railway Market czyli targ na torach (train market).
Agencja mieści się na samym środku Khao San Road i ponieważ mieszkaliśmy 5 kroków stamtąd, zaczęliśmy wycieczkę właśnie tam. Po drodze zbieraliśmy turystów z innych hoteli, więc jeśli ktoś mieszka dalej – spokojnie, nie będzie musiał dojeżdżać.
Targ Damnem Sadauk leży jakieś dwie godziny drogi od Bangkoku i obecnie jest po prostu atrakcją dla turystów, a nie ryneczkiem, gdzie miejscowe panie domu kupują węża na kolację. Z tego względu zastanawialiśmy się przez chwilę, czy w ogóle warto tam jechać, ale po namyśle stwierdziliśmy, że nawet jeśli to cepelia, to w sumie co z tego? W Polsce też zwiedzamy skanseny albo bywamy na targach, gdzie można kupić ser od sprzedawcy w ludowym stroju i nie mamy problemu z tym, że na codzień nikt już raczej nie mieszka w chacie z klepiskiem i nie czujemy się rozczarowani, że „prawdziwe życie” wygląda inaczej. Poza tym, nie mamy jakoś specjalnie często okazji, żeby odwiedzać pływające targi albo tajską cepelię, więc nad czym tu debatować.
Na miejscu przesiedliśmy się do łódek i jak widzicie, miejscami było naprawdę tłoczno, ale trzeba przyznać, że łodzie wyładowane stosami kokosów, albo maleńkich słodkich bananów, czy pływające garkuchnie wyglądają malowniczo.
Nie wysiadając z łodzi można kupić dokładnie to samo, co na pierwszym lepszym stoisku w mieście, tylko drożej – owoce, szale, drewniane figurki i koszulki z napisem „I love Thailand”:
Można też załatwić pilną sprawę przez telefon, albo po prostu się zdrzemnąć..
Po jakichś czterdziestu minutach wysiedliśmy z łodzi, żeby pokręcić się dookoła (targ ma też część naziemną) i coś zjeść. Nie zdecydowaliśmy się na zupę, bo serwowano ją w miskach świeżo umytych brunatną wodą z kanału, ale delikatne jak obłoczek pierogi z mocno czosnkowych farszem z zielonych liści to był strzał w dychę. W dodatku ta uśmiechnięta starsza pani podawała je na jednorazowych tackach:
Z Damnem Sadauk pojechaliśmy do Maeklong Railway Market, który właściwie chcieliśmy zobaczyć najbardziej. I tutaj mała dygresja – mogliśmy zobaczyć te dwa miejsca w jednym dniu tylko dlatego, że zdecydowaliśmy się na zorganizowaną wycieczkę i przemieszczaliśmy się busem bezpośrednio z miejsca na miejsce. Train market jest oddalony od Bangkoku o jakieś 80 km, ale dojazd tam może zająć nawet 6 godzin. Jeśli macie więcej czasu i apetyt na przygody, spróbujcie się tam dostać śladami Pchły i Ola z 4everMoments, którzy dotarli tam dwoma pociągami, autobusem i promem.
Sam market jest jednym z najbardziej zadziwiających miejsc jakie widzieliśmy. To prawda, przyjeżdża tu sporo turystów, ale stoisk z pamiątkami nie ma. Misy pełne podrobów, małych węgorzy wijących się niczym węże w zimnej wodzie i mięso rozrąbywane na poplamionych zastygłą krwią pniakach, świadczą o tym, że oferta skierowana jest raczej do miejscowych. Nie to jednak stanowi o niezwykłości tego miejsca, a jego położenie.
Stragany ciągną się wzdłuż torów, tuż przy stacji Maeklong. Dosłownie centymetry od szyn porozkładane są płachty z owocami, kosze z zieleniną czy tace kopczykami suszonych krewetek. Sprzedawców i położone nieco głębiej stragany osłaniają od słońca plastikowe płachty osadzone na prowizorycznych rusztowaniach z drewnianych żerdzi. Na torowisku tłok – ktoś ciągnie wyładowany towarem wózek, kręcą się klienci i turyści z aparatami, biegają psy, ktoś czyści ryby siedząc w kucki. Nagle z megafonów rozlega się ostrzegawczy sygnał oznaczający zbliżanie się pociągu. Sprzedawcy zwijają płachty i wsuwają się ze swoimi stołkami nieco w głąb straganów, aby zrobić miejsce dla tych którzy stali na torach – bo teraz wszyscy, niemal wciągając brzuchy, starają się pomieścić w ciasnej przestrzeni między stoiskami a torowiskiem.
Pociąg przejeżdża z głośnym trąbieniem dosłownie nad leżącym przy szynach towarem, a tuż za jego tylnymi światłami rozkładają się z powrotem markizy i stoliki. Po dosłownie dwóch minutach handel zaczyna się od nowa, kupujący i sprzedający wracają do przerwanych w pół słowa transakcji.
Zdecydowanie, warto było to zobaczyć.
Podsumowując – za rozsądną cenę i dysponując ograniczonym czasem, zobaczyliśmy dwa naprawdę interesujące miejsca, z których jedno (Train Market) było na naszej bucket list, od momentu, kiedy zobaczyliśmy je w jakimś programie kulinarno podróżniczym. Podróżowaliśmy całkiem wygodnym klimatyzowanym busem, razem z grupą bardzo sympatycznych i towarzyskich Chińczyków (a mówią, że chińscy turyści to samo zło ; ), a po powrocie mieliśmy jeszcze czas na masaż przed kolacją.
Więc jeśli będziesz w sytuacji podobnej do naszej – polecamy! Bycie backpackerem nie musi oznaczać, że wszędzie przedzierasz się sam z maczetą, a lokalne agencje turystyczne bywają bardzo przydatne. Wybierz, co dla ciebie najlepsze i ciesz się podróżą!
Praktycznie:
🍀 Agencja Mama Travel&Tour znajduje się przy Khao San Road 144, naprzeciwko restauracji Araton. Ofertę możecie przejrzeć na ich stronie, a o aktualne ceny zapytać na FB. W lutym wycieczka jak opisana wyżej, włączając wynajem łodzi na Damnem Sadauk, kosztowała 600 Bahtów.
No Comments