29 lip Ekwador. Kraina dwóch równików
Równik. Mało jest słów tak działających na podróżniczą wyobraźnię. Miejsce, które dzieli naszą planetę dokładnie na pół, musi mieć w sobie coś magicznego – a poza tym, kto jest w stanie oprzeć się pokusie stanięcia jednocześnie na obu półkulach Ziemi? Na pewno nie my!
Kiedy tylko wylądowaliśmy w Ekwadorze, było jasne, że wyprawa na równoleżnik zero będzie jednym z żelaznych punktów programu. Zwłaszcza, że przecież Ekwador znaczy równik!Linia ta przechodzi przez wiele innych krajów, miedzy innymi przez Kenię, Indonezję czy Kolumbię, ale – o ile nam wiadomo – tylko w Ekwadorze ten fakt jest tak bardzo celebrowany.
Jeśli jednak wyobrażacie sobie, że podróż na równik to jakaś ekstremalna ekspedycja na środek pustyni, to musimy Was rozczarować. Z równikiem jest trochę tak, jak z piramidami w Gizie – możecie do niego dojechać miejskim autobusem. A w konkretach wygląda to następująco:
Mitad del Mundo, czyli Środek Świata – jak dojechać na równik z Quito
Jeśli przylecicie do Ekwadoru, prawdopodobnie wylądujecie w stolicy – Quito. A z Quito na równik dostaniecie się regularną miejską komunikacją. W tym celu musicie dotrzeć na dworzec autobusowy La Ofelia – znajduje się on w północnej części miasta i dojedziecie do niego niebieską linią autobusową, czyli Metrobusem. Na pewno się nie zgubicie, bo La Ofelia to przystanek końcowy. Za bilet zapłacicie 0,25 $ (dolar amerykański to oficjalna waluta Ekwadoru), a przy wejściu na dworzec – kolejne 15 centów. I już – cała podróż na równik z Quito będzie kosztowała zawrotne 40 centów. Uwaga: w drodze powrotnej płacicie od razu 40 centów w autobusie i na Ofelii po prostu przesiadacie się w pasujący Wam autobus.
Na dworcu zorientujcie się, który autobus odjeżdża do Mitad del Mundo – nie będzie to trudne, bo naganiacze ciągle wykrzykują nazwy kierunków, a samych autobusów jest sporo, więc jeśli przeoczycie jeden, niedługo powinien być następny.
Droga z Quito do Mitad del Mundo, czyli Środka Świata, bo tak nazywa się miejscowość, do której zmierzacie, zajmie około pół godziny. W sam raz na szybką przekąskę kupioną od dworcowego albo autobusowego sprzedawcy – na przykład kilka obłędnie pachnących, zielono-żółtych ekwadorskich pomarańczy.
A kiedy już dojedziecie, pora odpowiedzieć sobie na pytanie…
Na który równik pójść najpierw?
bo jakby mało było tego, że jesteście właśnie w Środku Świata (czy to nie brzmi tak, jakbyście trafili na karty „Władcy Pierścieni?), to jeszcze macie do wyboru aż dwa równiki!
Jak to możliwe? – zapytacie rozsądnie, przywołując wszystko, co zapamiętaliście z lekcji geografii.
Odpowiedź brzmi – ponieważ my, ludzie, choćby nie wiem jak uczeni i utytułowani, jesteśmy omylni. Dotyczy to także grupy badaczy z Francuskiej Misji Geodezyjnej, którzy w XVIII w. przybyli na tereny dzisiejszego Ekwadoru. Wytyczyli oni linię równoleżnika 0 dokładnie w miejscu, gdzie dziś znajduje oficjalne muzeum równika, ze słynnym monumentem zwieńczonym kulą ziemską.
Jak się jednak okazało, po wynalezieniu dokładniejszych metod pomiarowych, rzeczywista linia równika przebiega jakieś 250 metrów dalej. I w tym drugim miejscu, przedsiębiorczy Ekwadorczycy stworzyli konkurencyjne Muzeum Intiñan. Swoją drogą ciekawe, czy to już ostateczne ustalenia – może nasze prawnuki znajdą dla równika kolejną lokalizację? ; )
Rzecz jasna, skoro już dotarliście aż tutaj warto zobaczyć obydwa miejsca – a żeby łatwiej Wam było zdecydować, od którego zacząć, mamy dla Was krótkie podsumowanie tego, czego możecie się spodziewać w każdym z nich.
Oficjalne Muzeum Równika Mitad del Mundo
Jeśli chcecie poczuć doniosłość chwili, w której postawiliście stopę na równiku, to jest to właściwe miejsce. Oprócz wspomnianego już monumentu znajdziecie tu aleję wysadzaną popiersiami geodetów i mierniczych, którzy przyczynili się do wytyczenia linii równika, a wszystko to w majestatycznym otoczeniu gór otaczających Środek Świata.
Nie wszyscy wiedzą, że Wojtek z wykształcenia jest geodetą. Jego ekipa z firmy ARC-Studio kibicowała nam przez całą podróż – a Aleja Zasłużonych Geodetów, to najlepsze miejsce, żeby ich pozdrowić. Jesteśmy pewni, że gdyby to oni wytyczali równik, to od początku byłby tam, gdzie powinien być!
Po przejściu aleją przychodzi czas na najważniejszy punkt programu, czyli zdjęcie na słynnej żółtej linii. Jak we wszystkich takich miejscach na świecie – zapomnijcie, że będziecie tam sami. Na 100 % procent będziecie mieli w tle jakich mistrzów drugiego planu (albo wystąpicie w tej roli) a fotę trzeba strzelać szybciutko, bo z tyłu niecierpliwy tłumek już czeka żeby zająć Wasze miejsce – to dlatego wyglądamy na tym zdjęciu jakby coś nas parzyło w tyłek.
Moja babcia mawiała, że nie można być jednym tyłkiem na dwóch weselach – ale skoro można na obu półkulach, to może tym razem babcia nie miała racji?
Po zrobieniu zdjęcia możecie skorzystać z innych atrakcji oferowanych przez muzeum – odwiedzić planetarium, makietę kolonialnej starówki Quito, pawilon ze zbiorami sztuki prekolumbijskiej, mini farmę z lamami, albo muzeum poświęcone najsłynniejszym Matkom Boskim z całego świata. Po rozrywkach duchowo intelektualnych warto wybrać się na Plaza del Cacao, żeby spróbować ekwadorskiej czekolady, którą popijecie kraftowym browarkiem warzonym w mini muzeum po sąsiedzku.
Wszystkich tych dodatkowych atrakcji jest aż 17, a ich listę znajdziecie na stronie Muzeum – KLIK.
Jeśli natomiast macie duże pokłady anielskiej cierpliwości spróbujcie postawić jajko na główce gwoździa. Jak mówią, ta sztuczka udaje się tylko na równiku, ale z doświadczenia dodam – nie każdemu. Robiłam co mogłam, Wojtek wstrzymywał oddech robiąc zdjęcie, a cholerne jajko i tak gibało się jak niespokojny rezus*, chociaż jak widać na zdjęciu poniżej – w bardziej sprawnych rękach potrafi się zachować jak należy:
Na zakończenie wizyty w kompleksie możecie strzelić sobie jeszcze pamiątkową fotę ze środka świata:
Muzeum jest czynne codziennie, od 9.00 do 18.00. Bilet na wstęp do wszystkich atrakcji kosztuje 7,5 $, ale jeśli chcecie tylko zobaczyć monument, zrobić kilka zdjęć i wystarczy Wam spacer bez wchodzenia do planetarium czy niektórych pawilonów, możecie skorzystać z tańszej opcji za 3,5 $.
Muzeum Intiñan
Jak widzicie na powyższym zdjęciu, to miejsce ma daleko mniej formalny charakter. Zamiast szacownej alei z popiersiami ważnych osobistości, prowadzi do niego zakurzona piaszczysta droga. Samo muzeum to właściwie dosyć duży ogród, pełen bujnej roślinności, z którą naturalnie komponują się drewniane i kamienne indiańskie totemy.
W Intiñan zobaczyliśmy pierwszego w życiu kolibra! Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że za kilka tygodni, w Mindo zobaczymy ich setki.
W Intiñan, oprócz kolejnego równika, czeka na Was cała masa innych przyjemności – etnograficzne rekonstrukcje tradycyjnych chat z różnych regionów kraju czy zagroda ze świnkami morskimi, które tej części świata nie pędzą próżniaczego żywota domowych maskotek, ale ciężko pracują na swoją codzienną porcję sianka – w tym wypadku diagnozując stan psychiczny odwiedzających. Podobno im bardziej zestresowani goście, tym głośniej świnki piszczą. W czasie naszej wizyty te gryzonie po prostu ZASNĘŁY i do dzisiaj zastanawiamy się co to może znaczyć. Odrzucam możliwość, że jesteśmy aż tak nudni ; )
Oczywiście najwięcej frajdy sprawia możliwość przetestowania na własnej skórze różnych zjawisk zachodzących tylko na równiku. W tej kategorii macie do wyboru opisane wyżej zabawy z jajkiem, albo próbę przejścia po linii równika z zamkniętymi oczami, co utrudniają powodowane przez bliskość zerowego równoleżnika zaburzenia równowagi.
Największe emocje budzi oczywiście eksperyment obrazujący działanie siły Coriolisa, która ma powodować, że na półkuli południowej woda spływa wirując w prawą stronę, na północnej w lewo, a na równiku po prostu płynie w dół. Co prawda, jak wyjaśniają autorzy bloga Crazy Nauka, należy to doświadczenie traktować trochę z przymrużeniem oka, ale i tak mieliśmy frajdę drepcząc karnie za naszym przewodnikiem z jednej strony równika na drugą, żeby zobaczyć to na własne oczy:
W ogóle w Intiñan bawiliśmy się przednio – muzeum zwiedza się z przewodnikiem i myślę, że nie trzeba wielkiego szczęścia, żeby trafić na tak wesołą i dowcipną osobę, jak dziewczyna, która nas oprowadzała. Atmosfera jest nieco hipisowska, co kompletnie nie ma związku z tym, że wśród ogrodowej flory wypatrzycie na przykład świętą roślinę Inków – kaktusa San Pedro, źródło między innymi meskaliny, o silnych właściwościach psychodelicznych.
San Pedro to ten pierwszy z lewej
Muzeum Intiñan mieści się parę minut spacerkiem od oficjalnego Muzeum Równika, pod adresem . Wstęp kosztuje $4, w cenie jest oprowadzenie przez anglojęzycznego przewodnika.
Jeśli traficie kiedyś do Mitad del Mundo, dajcie nam znać, który równik podobał się wam bardziej, no i jak Wam poszło z jajkiem ; )
*gibający się rezus, to oczywiście bohater kultowej sceny w „Chłopaki nie płaczą”. Chyba musimy to jeszcze raz obejrzeć 😂
Podobał Ci się ten tekst? Bardzo nam miło, robimy to dla Ciebie : ) Jeśli uważasz, że jest przydatny, udostępnij go dalej! Jeśli masz pytanie lub chcesz nam coś opowiedzieć, zostaw komentarz : ) Zapraszamy również na naszego facebooka i instagrama – tam zobaczysz co u nas słychać teraz.
Patryk Zieliński
Posted at 12:58h, 02 sierpniaZ chęcią odwiedziłbym Ekwador 🙂
Państwo na walizkach
Posted at 10:39h, 09 sierpniaBardzo polecamy, my byśmy chętnie tam wrócili 🙂