20 kw. Munnar – herbaciane wzgórza, trzy religie, komuniści i prohibicja.
Jeśli będziecie w Kerali, musicie pojechać do Munnaru. Już w autobusie, który Was tam dostarczy, będziecie po wielokroć wzywać imienia Pana Boga nadaremno, bo widoki zapierają dech w piersiach, a styl jazdy miejscowych kierowców budzi uzasadnione obawy, że mogą być ostatnim, co zobaczycie w życiu. Na pewno jednak nie pożałujecie – zielony Munnar jest fantastycznym miejscem na złapanie oddechu, a autobusowy trening kontaktu z siłami wyższymi przyda się w mieście, gdzie w odległości rzutu kokosem znajdują się świątynie trzech religii.
Dotarliśmy do Old Munnar po długim dniu – rankiem byliśmy jeszcze w szarym od spalin, zimnym styczniowym Delhi, po południu wylądowaliśmy w lepkim od upału Cochin, a wieczorem siedzieliśmy na tarasie naszego guesthousu 1600 metrów nad poziomem morza i wdychaliśmy rześkie, świeże górskie powietrze. Podziękowaliśmy losowi, że dotarliśmy w jednym kawałku, mimo, że taksówkarz, który wiózł nas z Cochin uparł się wyprzedzać na każdym zakręcie pod górę i zasnęliśmy jak zabici.
Głównym powodem, dla którego przyjeżdża się do Munnaru są niewiarygodnie malownicze herbaciane plantacje pokrywające okoliczne wzgórza.
Plantacje możecie spokojnie zwiedzić na własną rękę – zabierzcie ze sobą wodę, coś do jedzenia, krem z wysokim filtrem i zróbcie sobie spacer zakończony piknikiem wśród herbacianych krzewów. Zobaczcie z bliska, że herbata ma nie tylko liście, ale też kwiaty i owoce. Widzieliście je wcześniej?
Żeby rozejrzeć się po okolicy warto także dogadać się z kierowcą jakiegoś tuk-tuka. Zazwyczaj mają przy sobie ulotkę z kilkoma programami zwiedzania – trasę z punktami widokowymi i miejscowymi atrakcjami, czasami nieco wątpliwymi, jak np. łąka która występowała w jakimś bollywodzkim filmie, ale częściej wartymi uwagi – ogrodami przypraw czy miejscami, gdzie można spotkać dzikie zwierzęta. Możecie wybrać co Wam pasuje. Nam udało się trafić bardzo dobrze – nasz kierowca nie próbował namawiać nas nas na rozrywki w stylu przejażdżki na słoniach, po prostu jechał tam, gdzie go poprosiliśmy, zatrzymywał się na tak długo, jak mieliśmy ochotę i ofiarnie zrywał liście z kilku odmian eukaliptusa, które całkiem nieźle dawały sobie radę z odblokowaniem nosa załatwionego delhijskim chłodem.
No i pokazał nam kwiatki, które pachną najpiękniej na świecie, bo marakują : )
Wędrując między plantacjami, mieliśmy chwilami wrażenie, że trafiliśmy na plan zdjęciowy reklamy jakiejś herbacianej marki na L. albo D. : ) Z zielonych wzgórz schodziły kolorowe ubrane postaci, niosące na głowach wyładowane kosze i torby:
Z bliska widać to, co trudno zauważyć w reklamie – że te toboły są cholernie ciężkie, a droga w górę i w dół, w pełnym słońcu i po stromym zboczu, kilka razy dziennie, to nie łaskotki. Zaliczyliśmy też szybką lekcję z teorii względności – zbieranie herbaty to raczej nie jest świetnie opłacane zajęcie, ale każda z tych pań miała na sobie złotą biżuterię:
…a i tak najbardziej podobały im się tanie sieciówkowe kolczyki Izy, więc, rzecz jasna, zostały na miejscu i mamy nadzieję, że się dobrze noszą : )
Od powrotu z Munnaru, za każdym razem, kiedy zaparzamy herbatę, mamy w pamięci, że zanim trafiła do naszego kubka, została zerwana przez jakąś ciężko pracującą, uśmiechniętą i ciekawską kobietę. Taką jak te:
Samo Munnar Town to kilka dosyć chaotycznie krzyżujących się ulic z raczej bezładną zabudową i przerzuconych nad rzeką mostków:
Rynek czyli Main Bazaar jest niezłym miejscem żeby w lokalnych cenach zaopatrzyć się w herbatę, przyprawy, kosmetyki albo robioną na miejscu czekoladę (taka sobie ; ). Przygotujcie się na to, że będzie zabawa i dużo śmiechu – wszyscy będą chcieli Wam doradzić, zajrzeć co tam macie w plecaku, poklepać po ramieniu i oczywiście zrobić fotkę : ) Mówi się trudno ; )
Jedną z wyjątkowych cech Kerali jest pokojowe współistnienie kilku religii. Na straganach można kupić naklejki, na których w jednym szeregu uwieczniono sinoskórego, wielorękiego Krishnę, półksiężyc nad minaretem i Jezusa z gorejącym sercem. W samym centrum Munnar Town, z trzech wzgórz, patrzą na miasto chrześcijański kościół, meczet i hinduistyczna świątynia. Wczesnym wieczorem zaczynają się nabożeństwa – najpierw zaskakująco wesołe śpiewy z kapliczki u stóp kościoła, potem miarowe dudnienie bębnów (mechanicznych, jak się okazało) ze świątyni Krishny, a na koniec zawodzący głos muezzina wzywającego do modlitwy.
Po tych wszystkich modłach, kiedy już zapadnie zmrok, ta część mieszkańców Munnaru, którym religia na to pozwala oraz zapewne większość turystów, chętnie wychyliłaby szklankę zimnego piwa. To, co logujemy się gdzieś na duże z pianką? No, co Wy ; ). W stanie, w którym od lat sprawuje władzę demokratycznie wybrany komunistyczny rząd, nie może to być takie łatwe. Alkohol szkodzi zdrowiu i ludzie mają po nim głupie pomysły, więc dla ich własnego dobra należy im dostęp do niego utrudnić. Na przykład umieszczając punkty sprzedające alkohol w podejrzanych, ciemnych zaułkach, za barierkami i kratami. Jest dreszczyk emocji, jest atmosfera czegoś nielegalnego (mimo, że jak widać na obrazku, sklep jest rządowy i władza bez obrzydzenia przytula podatek ze sprzedaży). Nie ma za to czasu do zastanowienia i możliwości zmiany zdania – kasjer pogania, masz wziąć, co Ci tam wpadło w oko, zapłacić i rozpłynąć się w ciemności.
Z Munnaru wyboistymi indyjskimi drogami ruszyliśmy do Varkali, więc następnym razem widzimy się na plaży! Może nawet będą zdjęcia w bikini ; )
Praktycznie:
♥ Jak dojechać:
- prepaid taxi z lotniska w Cochin kosztowało nas 1800 INR. Taką cenę dostaliśmy w terminalu międzynarodowym. 300 m. dalej, w terminalu krajowym, na który przylecieliśmy z Delhi cena była o 500 INR wyższa, więc warto się przejść i sprawdzić. Podróż klimatyzowana Toyotą trwała ponad 3 godziny.
- autobus na trasie Munnar – dworzec autobusowy w Cochin kosztuje 90 INR. Autobusy kursują przez cały dzień, mniej więcej co godzinę. Podróż trwa około 5 godzin.
♥ Gdzie spać: zatrzymaliśmy się w SMM Cottage – bardzo dobrze położony, 5 minut od przystanku autobusowego i sklepów, kilkanaście minut spacerem od najbliższych plantacji. Prosto wyposażony pokój z balkonem, ciepłą wodą i wi-fi kosztował nas 700 INR. W podobnej cenie pokoje oferuje sąsiedni J.J. Cottage i w Munnarze, gdzie jest sporo typowych resortów jest to dobra oferta.
♥ Gdzie zjeść:
- w Old Munnar, gdzie się zatrzymaliśmy możemy polecić SN Restaurant – stołuje się tam wielu miejscowych, jedzenie jest niezłe, a ceny bardziej niż przystępne:
- w Munnar Town jedliśmy w Rapsy Restaurant – znacznie bardziej turystycznej, z licznymi pozytywnymi opiniami na ścianach (także po polsku). Czy słusznymi? Nam tyłka nie urwało – i w zasadzie w Indiach to nie najgorsza rekomendacja ; ) Poniżej fragment menu i mała podpowiedź, po czym poznać, że restauracja celuje w turystów, a nie lokalsów – pod listą dań jest solenne zapewnienie, że jedzenie jest świeże, czyste i przygotowywane w higienicznych warunkach. Miejscowi takie obiecanki mają w nosie.
Podobał Ci się ten tekst? Nie bądź taki, dawaj lajka i podziel się ze znajomymi ; ) Masz pytanie, uwagę, albo komplement (na to liczymy najbardziej ; )? Nie duś tego w sobie, czekamy w komentarzach!
No Comments