
17 maja Jedz, módl się i skacz przez fale – 8 rzeczy, które możesz zrobić w Varkali
Powiedzmy sobie na początku -Varkala nie jest dzikim rajskim zakątkiem na końcu świata. Jest turystyczną miejscowością do której przyjeżdżają na wakacje Europejczycy i Hindusi, więc jeśli szukacie miejsca, w którym poczujecie się jak Tony Halik, to nie do końca właściwy adres. Ale jeżeli chcielibyście zrzucić na chwilę plecak i podładować akumulatory po zatłoczonych, zakurzonych i pełnych spalin indyjskich miastach, Varkala jest całkiem niezła.
Żebyście nie musieli leżeć cały czas na plaży, przygotowaliśmy dla Was listę kilku rzeczy, które warto zrobić w na miejscu ; )
- Jedz. Tak, w karcie niektórych restauracji na klifie znajdziecie takie cuda jak burrito czy spaghetti – ale przecież nikt nie każe Wam tego zamawiać : ) Najważniejsze jest to, że nawet knajpy wykonujące tego typu ukłony w stronę turystów serwują po prostu znakomite jedzenie – najświeższe z możliwych ryby i owoce morza (grillowana ośmiornica za 18 zeta!), osmalone i chrupiące z wierzchu, a rozkosznie puchate i ciągnące w środku chlebki naan, zawiesiste, pikantne i aromatyczne masale z kawałkami delikatnego sera, dziesiątki odmian warzywnych curry… moglibyśmy wymieniać jeszcze długo, ale głodniejemy od samego pisania ; ) Do tego wielkie, pełne wody żółte kokosy z delikatną jak mgiełka koprą i świeżo wyciskane owocowe soki. Nawiasem mówiąc Hindusi, znając nienajlepsze stosunki europejskich żołądków i miejscowej flory bakteryjnej, już w menu zapewniają, że soki są bez dodatku wody i cukru, a ewentualny lód jest przygotowywany na mineralce – i ani razu nie spotkaliśmy się, z tym, żeby było inaczej. Na miejscu żyje też spora diaspora tybetańska i nepalska, więc można spróbować kuchni z tych regionów, bez udawania się na zimną północ ; ). Podsumowując – Kerala to Gods Own Country, więc to jasne, że i kuchnię mają tam boską!
2. Módl się – jeśli czujecie taką potrzebę, jesteście na ścieżce duchowych poszukiwań, albo po prostu interesuje Was ta część kultury, trafiliście idealnie. Możecie brać lekcje jogi, skorzystać z medycyny ajurwedyjskiej (albo chociaż iść na masaż). Koniecznie zobaczcie też istniejącą od 2000 lat, poświęconą Wisznu świątynię Janardhana Swamy – nie przypominamy sobie, żeby jakiekolwiek inne miejsce kultu zrobiło na nas takie wrażenie. Może to przez dym kadzideł mieszający się z gorącym powietrzem, cienie przebiegające po kamiennych twarzach bogów, oświetlanych tylko wątłymi płomykami oliwnych lampek, albo rosnące na dziedzińcu wielkie stare drzewo o splątanych konarach, które wygląda jakby naprawdę mieszkały w nim duchy. Dla Hindusów jest to miejsce związane z życiem i śmiercią – przybywają tam, żeby oddać cześć zmarłym albo poprosić o urodzenie dziecka. Jest to jedyna taka świątynia w południowych Indiach (a w całym kraju są ich dwie czy trzy) no i jedna z niewielu w ogóle hinduistycznych świątyń, do których wolno wejść turystom, więc korzystajcie – zwłaszcza, że z plaży macie do niej trzy kroki. No i ciekawostka – w większości świątyń, w których byliśmy, obowiązywał strój zakrywający ciało, a tu odwrotnie – aby wejść do głównego budynku, mężczyźni muszą zdjąć koszule.
Tak naprawdę, aby uczestniczyć w życiu duchowym, nie musicie nawet ruszać się z plaży. Jej fragment, czyli Papanasam Beach, jest uważana za święte miejsce, a Hindusi wierzą, że kąpiel w tej części Morza Arabskiego ma moc uzdrawiania i zmywania grzechów. W związku z tym, od wczesnego rana odbywają się tam puja, czyli modlitwy połączone ze składaniem ofiar z owoców i kwiatów oraz rytualnym zanurzeniem w morzu. Dla nas puja były fascynujące – nie tylko jako kolorowy egzotyczny obrazek, ale przede wszystkim z powodu kontrastu pomiędzy widocznym przejęciem i zaangażowaniem osób poddających się rytuałowi, a działającym pełną parą sacrobiznesem. Odprawiający obrzęd zachęcająco kiwają na chętnych, siedząc pod parasolkami, na kopczykach z piasku, obstawieni niezbędnymi akcesoriami -wieńcami z kwiatów, cząstkami owoców, olejem w plastikowych butelkach, wiaderkami z wodą i miseczkami ryżu. Przed każdym z nich stoi stoi tablica z danymi kontaktowymi (łącznie z numerem komórki!) oraz modlitewną specjalizacją. Nieprzygotowani mogą na miejscu wypożyczyć dhoti. Nie ma ograniczeń dotyczących wyznania – po złożeniu ofiary w gotówce, każdy może wziąć udział w puja.
3. Skacz przez fale! Nie ma lepszego miejsca : ) Morze jest lazurowe i ciepłe, a wielkie spienione fale są po prostu stworzone do tego, żeby na nie wskoczyć i dojechać na ich grzbiecie do brzegu. Trzeba uważać – prąd jest silny i w ciągu paru minut potrafi znieść o dobre kilkadziesiąt metrów. Na plaży można wypożyczyć deskę, albo zrobić kurs surfingu. Bezpieczeństwa pilnują wąsaci umundurowani panowie, uzbrojeni w gwizdek – w sumie nie wiadomo, czy w w razie potrzeby wskoczyliby do wody, ale gwizdali bardzo sumiennie i naprawdę dbali o to, żeby towarzystwo trzymało się wyznaczonych stref. Ponadto -i to było naprawdę urocze – ze szczerą troską napominali białych plażowiczów, żeby pamiętali o kremie przeciwsłonecznym, albo schowali się pod parasol.
4. Wstań rano i pomóż rybakom. No dobra, wstań rano i poobserwuj rybaków ; ) Naprawdę warto zwlec się z łóżka, kiedy jest jeszcze ciemno i ruszyć na północną część klifu (w okolice hotelu Palm Heritage).
Połów zaczyna się około siódmej rano – najpierw łódż trzeba zepchnąć na wodę:
Jeden z rybaków pomaga rozkładać sieć balansując na łupince z trzech drewnianych bali:
W tym czasie inna część ekipy, tuż przy hotelowym barze, zajmie się naprawianiem sieci:
Po jakiejś godzinie zacznie się najcięższa część pracy – wyciąganie sieci:
Po najcięższej pracy, przychodzi ta najtrudniejsza – podział tego, co udało się złowić. Jest dużo krzyków i zamaszystej gestykulacji – właściwie z zewnątrz wygląda to na całkiem poważną awanturę. W wyciąganej z takim mozołem sieci, ciężkiej od wody i piachu, znalazło się w sumie trochę drobnicy i kilka większych sztuk, które pójdą na sprzedaż. To, co zostanie rybacy dzielą między siebie na podstawie burzliwych negocjacji. Wyplątują z sieci najmniejsze rybki, otrzepują z piasku i zawijają swoją część w skraj podkasanych przepasek na biodrach.
Na przeciwległym krańcu klifu znajduje się inna rybacka wioska – tamtejsi rybacy łowią daleko w morzu, my trafiliśmy na chwilę, kiedy niektórzy jeszcze porządkowali łodzie, a inni już rżnęli w karty 🙂
A kilkanaście metrów dalej złowiona rano rybka jest porcjowana i czeka na klientów:
No dobra, to na koniec zobaczcie jeszcze jak z bliska wygląda dno takiej łodzi. Ani jednego gwoździa – piękne, prawda?
5. Pogap się na zwierzęta – wrony tłukące się na piasku o porzucony okruch chleba, albo ze złodziejskim pośpiechem porywające z talerza kawałek omletu, wodne ptaki brodzące po mokrym piasku i melancholijnie gapiące się w fale, krowy szukające w zacienionym stawie ochrony przed upałem, awantury i sojusze między stadami płowych kundli – moglibyśmy tak spędzić całe popołudnie. W krzakach na klifie urzędują mangusty, które wyglądałyby na sympatyczne pluszaki, gdyby nie zbójeckie łypnięcia przekrwionych oczek – spojrzy toto na Ciebie i przestajesz mieć wątpliwości, że skoro poradzi sobie z kobrą to i Ciebie się nie przestraszy.
Ale najfajniejsze z wszystkiego były orły – nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji oglądać ich z tak bliska. Przelatywały niemal na wyciągnięcie ręki, w ogóle nie przejmując się naszą obecnością. Dla treningu (a przysięglibyśmy, że też dla rozrywki!) podrzucały sobie w powietrzu kawałek gazety albo stary klapek i robiły widowiskowe piruety wokół własnej osi. No i jak to orły – po prostu były majestatyczne i wspaniałe:
Dla tych wszystkich, którym przy ostatnim zdjęciu zaszkliły się oczka, mamy dobrą wiadomość – dosyć często Nemo udaje się dać drapaka ; )
6. Wybierz się na festiwal – prawie codziennie jakiś odbywa się w okolicy. Wielkie, ruchome i kolorowe postaci bóstw sunące przez wiejskie uliczki na samochodowych platformach – to jest widok! Oprócz tego bębny, tancerze, muzyka, hałas, balony i zaciekawione dzieciaki : )
Szkoda tylko, że w większości tych festiwali biorą udział słonie – ich widok w łańcuchach jest po prostu smutny.
7. Rozmawiaj z ludźmi – uwierz, bariera językowa nie będzie miała żadnego znaczenia! Ludzie w Kerali są życzliwi, uśmiechnięci i bardzo ciekawi innych. Nawet jeśli po angielsku znają tylko trzy słowa i tak znajdą sposób, żeby chociaż chwilę pogadać. Czego nie uda się dopowiedzieć, pokazać, albo narysować na piasku zawsze można przecież douśmiechać : ) A poza tym – pewnie tak, jak my, po prostu nie będziecie mogli się na nich napatrzeć. Wiedzieliśmy, że czeka nas powrót do styczniowej Polski i za kilka dni sami wskoczymy z powrotem w praktyczne, smutne szarości i czernie, więc po prostu na zapas cieszyliśmy się soczyście kolorowymi sari kobiet, dzwoneczkami na kostkach i nadgarstkach nawet kilkumiesięcznych maluchów i błyskającymi na biało uśmiechami.
8. Patrz pod nogi – dla własnego dobra ; ) W wielu hinduskich domach nie ma łazienek, więc ich mieszkańcy potrzeby fizjologiczne załatwiają często wprost na plaży. Może nie tuż pod samym klifem, ale już z kilometr dalej, gdzie nie ma restauracji i hoteli, za to są piaszczyste puste plaże, naprawdę trzeba uważać ; ) Więc jeśli nie chcesz jak ta polonistka z wiersza Waligórskiego wdepnąć bosą nogą w kupę, zważ, że to, co dla Ciebie jest idealnym miejscem na romantyczny spacer, dla kogoś innego bywa po prostu toaletą z pięciogwiazdkowym widokiem na morze ; )
Praktycznie:
♥ Gdzie spać: zatrzymaliśmy się w Mom Lekha`s (Papanasam Beach Avenue, Varkala 695141). Przyjemny budynek z tarasem, obsługa słucha Beatelsów ; ) Za pokój z łazienką i klimą płacilismy 1200 INR
♥ Jak dojechać: autobus z Ernakulam kosztuje około 120 INR, pociąg z rezerwacją miejsc (Chair Car) – 339 INR
Podobał Ci się ten tekst? Nie bądź taki, dawaj lajka i podziel się ze znajomymi ; ) Masz pytanie, uwagę, albo komplement (na to liczymy najbardziej ; )? Nie duś tego w sobie, czekamy w komentarzach!
No Comments