_DSC9604_20170423_131829

01 sie Włoskie dolce vita

Do Włoch pojechaliśmy, żeby spędzić  trochę czasu z bliskimi, przed naszą długą podróżą poza Europę.  Mieliśmy w planach prawdziwe włoskie dolce vita czyli znakomite towarzystwo, pyszne jedzenie i piękne widoki. I ten plan udał się w 150 %, bo mimo, że tym razem nie nastawialiśmy się na jakieś intensywne eksplorowanie, to dzięki Tomkowi (bratu Izy), który jest mistrzem planowania, zobaczyliśmy całkiem sporo.

A sam Mediolan jest elegancki i zabiegany.  Szerokie ulice szybkim krokiem przemierzają starannie wystylizowani mężczyźni z telefonami przyciśniętymi do ucha, wystawy sklepowe ozdobione logotypami światowych marek konkurują o lepsze z witrynami cukierni, prezentującymi kusząco rozłożone fikuśnie ciastka i czekoladki.

Trochę pod prąd szybkiemu rytmowi miasta, spacerowaliśmy sobie ulicami we własnym tempie, przysiadając po drodze na kawę, mały lunch albo cannoli.

_DSC9007_20170421_122624 _DSC8806_20170420_130423_DSC8978_20170420_163616 _DSC8970_20170420_163350_DSC8980_20170420_165504_DSC8984_20170420_165538_DSC8989_20170420_165731

Zajrzeliśmy do Galerii Vittorio Emanuele, w której jedną z głównych atrakcji jest nadepnięcie na jądra mozaikowemu bykowi, symbolizującemu Turyn – tradycyjnego rywala Mediolanu. Biedne zwierze ma już w miejscu jajek całkiem spory dołek, a kolejka chętnych do wbicia w niego obcasa jest zawsze spora.

_DSC8871_20170420_154315_DSC8897_20170420_154838

… i oczywiście, poszliśmy do katedry – która jest przykładem tego, że kiedyś to, panie dzieju, potrafili budować! Zadbali nawet o miejsce do opalania na dachu! Pokażcie nam drugi taki kościół!

_DSC8868_20170420_154150_DSC9071_20170421_140818 _DSC9064_20170421_140633 _DSC9108_20170421_141906_DSC9028_20170421_135133_DSC9029_20170421_135309_DSC9034_20170421_135543_DSC9039_20170421_135725

A widok z góry jest na przykład taki:

_DSC9074_20170421_140902

Bardzo wielkomiejsko, prawda? Tym bardziej byliśmy zaskoczeni idylliczną piknikową miejscówką w Parku Sempione, tuż przy Pałacu Sforzów. Małe kaczuszki, żółwie wygrzewające się na brzegu jeziora i całkiem spora liczba mediolańczyków, korzystających w środku dnia z wiosennego słońca.

_DSC8830_20170420_141055_DSC8824_20170420_140823_DSC8851_20170420_142850_DSC8855_20170420_150343

Mediolan jest też podobno ojczyzną aperitivo, czyli uroczego zwyczaju, że w okolicach godziny 18.00 restauracje w cenie koktajlu albo kieliszka wina serwują bezpłatny, często bardzo urozmaicony bufet. Dzięki temu wracając z pracy można pokrzepić nadwątlone życiem zawodowym siły i przybyć do domu w pogodnym nastroju ; ) Takie tradycje warto kultywować, a najprzyjemniejszą do tego okolicą wydaje  się być Navigli (przy stacji metra Porta Genova)._DSC9144_20170421_173549 _DSC9146_20170421_173659_DSC9139_20170421_172947

_DSC9166_20170421_184919

Pozostając w tematyce kolacji, bo nie samym aperolem żyje człowiek, wybraliśmy się zobaczyć „Ostatnią Wieczerzę”, którą Leonardo namalował na ścianie refektarza mediola ńskiego klasztoru. I chociaż cała wizyta w kościele Santa Maria delle Grazie trwała raptem jakieś 20 minut, wrażenie po obejrzeniu na własne oczy ikonicznego dzieła, które do tej pory oglądaliśmy w dziesiątkach wersji i reprodukcji, pozostanie na długo! Bez problemu udało nam się kupić wejściówki za 10 euro, więc nawet jeśli nie macie internetowej rezerwacji, po prostu podejdżcie i spróbujcie, zwłaszcza jeśli zostajecie w Mediolanie chwilę dłużej, bo może się zdarzyć, ze tanie bilety będą, ale na przykład na późniejszą godzinę, albo następny dzień.

_DSC9004_20170420_173457

Ponieważ, trawestując agenta 007 „Mediolan to za mało”, ruszyliśmy na południe. Poszliśmy na popołudniowy spacer (i przekąskę ; ) w Portovenere – ślicznym miasteczku tuż obok słynnego Cinqueterre. Do Cinqueterre też się oczywiście wybraliśmy, ale wiecie, tam się robi milion zdjęć, więc będzie osobny wpis ; )

_DSC9175_20170422_165113_DSC9177_20170422_165820_DSC9287_20170422_180138_DSC9358_20170422_183909_DSC9292_20170422_180454_DSC9229_20170422_173232

Przeszliśmy się uliczkami Pizy i sprawdziliśmy czy krzywa wieża, jest naprawdę krzywa.

_DSC9560_20170423_115411

_DSC9566_20170423_120029
_DSC9596_20170423_123946

Wpadliśmy na chwilę do Lukki, słynącej z  tego, że urodził się w niej Puccini. Można zwiedzić do dom, w którym się urodził, obejrzeć jego pomnik na jednym z placów, albo zjeść obiad w restauracji Tosca. My trafiliśmy do miasta w odpustową niedzielę – po ulicach chodzili ludzie z pękami fioletowych kwiatów, a na ulicznych stoiskach można było kupić tradycyjne ciasteczka Brigidini di Lamporecchio. Ciasteczka smakują lekko anyżem (dodawanym do wielu tutejszych wypieków) i nieco przypominają opłatek – bo i  zgodnie z legendą, powstały kiedy  zakonnice brygidki pochrzaniły coś przygotowując ciasto na hostię.

_DSC9678_20170423_164358_DSC9688_20170423_170340

_DSC9769_20170423_181304
_DSC9710_20170423_172609

Zajrzeliśmy do Genovy, która zachowała klimat portowego miasta, przyciągając z całego świata ludzi, którzy przyjechali tam szukać lepszego życia. Tuż obok nadmorskiej promenady z mariną i oceanarium znajduje się plątanina wąskich uliczek, w których podobno lepiej nie zgubić się po zmroku. I rzeczywiście, po kilkuset metrach stwierdziliśmy, że schowanie aparatu do plecaka, wcale nie jest głupim pomysłem. Mijaliśmy opustoszałe popołudniową porą odrapane bramy, nad którymi zwisała sugestywnie goła czerwona żarówka, a przed wejściem stał przykuty łańcuchem hoker. W innym miejscu przez otwarte drzwi rzuciliśmy okiem do ciemnego pokoju w którym zapadnięte kanapy przykryte były szydełkowymi narzutami, a na nich siedziały wyleniałe pluszakami i lalki z wytrzeszczonymi oczami. Smutny tranwestyta w pełnym makijażu, machinalnie nawijający na palec loki blond peruki dopełniał klimatu jak z lynchowskiego koszmaru.

Ale już kilka minut spaceru dalej miasto wygląda tak:

_DSC0478_20170425_160039 _DSC0482_20170425_160349 _DSC0467_20170425_152940

_DSC0487_20170425_162103
_DSC0498_20170425_165642

Spędziliśmy popołudnie w Portofino, miasteczku z sentymentalnej piosenki Sławy Przybylskiej. Co ciekawe, wjazd do miasta jest limitowany ilością miejsc na lokalnym parkingu. Przy wyjeździe z Rapallo stoi policja i informuje, jak długo trzeba czekać na wjazd. Nam udało się po jakichś 20 minutach. A miasteczko jest zachwycające! Z mariną wcinającą się pomiędzy kolorowe kamieniczki, domami zawieszonymi na urwisku nad turkusową wodą i górującym nad wszystkim zamkiem.

_DSC0353_20170425_121205 _DSC0339_20170425_120729 _DSC0345_20170425_120845 _DSC0361_20170425_122532 _DSC0351_20170425_121133

Pojechaliśmy też do Como, ale lało tak bardzo, że większość czasu spędziliśmy nad filiżanką cappuccino, obserwując wróble tłukące się o okruszki ciastek, ale udało nam się rzucić okiem na jezioro.

_DSC0562_20170426_143350

Kiedy piszemy ten post, aż trudno nam uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się w tydzień! To był wspaniały, dobrze spędzony czas. Po raz kolejny doszliśmy do wniosku, że nie ma na tym świecie sprawiedliwości – Włosi mają wszystko – świetny klimat, wspaniałą przyrodę (to lazurowe morze, otoczone skałami!), urocze miasteczka z taką ilością zabytków, że można by tym obdzielić z 20 innych państw i jedzenie tak dobre, że można się popłakać.

A skoro jesteśmy przy jedzeniu – chociaż w ciągu tego tygodnia najlepsze rzeczy ugotowali dla nas Dominika i Tomek, nie zostawimy Was przecież bez kilku sprawdzonych adresów.  Pierwszy z nich jest  z La Spezji – miasteczka, które jest znane jako brama do Cinqueterre, ale samo w sobie jest też bardzo ładne – z szeregami smukłych palm przy nadmorskiej promenadzie i dziesiątkami pomarańczowych drzewek, które w czasie naszego pobytu jednocześnie kwitły i owocowały! Ale do rzeczy, notujcie:

Fratelli D”Angelo,  Via del Prione, 268, 19121 La Spezia SP – podobno ta restauracja prowadzona jest od 30 lat przez tę samą rodzinę. Nie wiemy, czy to prawda, ale wcale by nas to nie zdziwiło. Za kontuarem stoi starannie zaondulowana starsza pani, która płynnie steruje młodymi kelnerami i tłumem gości, którzy w dużej części wyglądają na stałych bywalców. Jedzenie jest uczciwe i pyszne, jakbyście byli na kolacji u rodzonej włoskiej cioci.

_DSC9535_20170422_211429 _DSC9551_20170422_211505_DSC9541_20170422_211436

Jak już zjecie te wszystkie rozpływające się w ustach, mięciutkie kalmary i pachnące dymem grillowane langustynki i krewetki, zostaniecie bezlitośnie postawieni przed lodówką ze słodyczami, pełną kilku rodzajów tiramisu, owoców i grzesznie wyglądających tortów. A na sam koniec postawią przed Wami dwie flaszki robionych na miejscu likierów (domowe limoncello!). Mówiliśmy, że jak u cioci?

Drugie miejsce jest o jakieś dwie godziny drogi od La Spezii, już w Toskanii. Zdecydowanie warto tam pojechać specjalnie, choćby tylko na kolację. Jest to jednocześnie restauracja i targ rybny, a w menu mają tylko to, co zostało złowione poprzedniej nocy, więc świeższe już być nie może. Jeśli otworzycie menu i nie będziecie mogli się zdecydować, bo chcielibyście wszystko, to na początek zamówcie butelkę wina i firmową przystawkę. Przystawka wygląda jak poniżej:

Najpierw talerz owoców morza i świeżych, chrupiących warzyw w delikatnej marynacie:

_DSC9785_20170423_204007 Potem najprościej jak można – miękka jak marzenie ośmiornica, ziemniaki i morze oliwy:

_DSC9789_20170423_204023W kolejnej miseczce pachnące morzem risotto z muszlami:

_DSC9791_20170423_205242I słuszny kawałek ryby w pomidorowo – ziołowym sosie:

_DSC9795_20170423_205252

Jeśli podejrzewacie, że po takiej przystawce, nie będziecie mieli już miejsca na nic więcej, to macie rację. Ale to nie jest miejsce dla słabeuszy, więc proszę dyskretnie poluzować pasek o kilka dziurek, bo w kolejce czeka już zupa:

_DSC9800_20170423_211837I pamiętajcie, że jeśli od dawna chcieliście spróbować owoców morza na surowo, to to jest to miejsce, gdzie możecie to zrobić. Lepsze nie będzie nigdzie.

_DSC9814_20170423_212735

_DSC9859_20170423_220429

Oto adres: Pesce Baracca, Via Achille Franceschi, 2, 55042 Forte dei Marmi LU. Zróbcie rezerwacje!

 

 

 

No Comments

Post A Comment