14 lis Hue. Z nurtem rzeki…
5 stycznia wieczorem wsiedliśmy do autobusu, który po kilkunastu godzinach jazdy miał nas dowieźć do Hue. Z żalem żegnaliśmy Hanoi, które zdążyło skraść nam serce, ale cieszyliśmy się na to, co przed nami – kolejne miasta, zapach obcego morza, przygoda. Ruszyliśmy w drogę. W północno-środkowym Wietnamie był już środek nocy, a w Polsce dopiero wczesny wieczór, kiedy odebraliśmy maila z wiadomością, że ktoś bliski odszedł na zawsze. Nigdy nie jest się chyba gotowym na taką wiadomość, nawet jeśli od jakiegoś czasu wie się, że ona niebawem nadejdzie. Kiedy wysiadaliśmy w Hue, wiedzieliśmy już, że w żaden sposób nie zdążymy na pogrzeb do Polski. Bijąc się z myślami, postanowiliśmy zostać w Wietnamie i kontynuować naszą podróż.
Zastanawialiśmy się, czy o tym pisać – nie jest to w końcu wyłącznie prywatny pamiętnik, tylko blog o podróżach i chcielibyśmy, żebyście nie tylko znajdowali tu przydatne informacje, ale też miło spędzali czas. Ale kiedy próbowaliśmy zebrać i ułożyć nasze wspomnienia z Hue, najbardziej dojmującym wrażeniem był smutek, wciskający się nawet w kolorowe kadry. Patrzyliśmy na ślady dawnej świetności, ale widzieliśmy raczej jak wiele odbiera nam czas i jak mało zostaje z największej nawet potęgi. Meldując się w niedawno wybudowanym hotelu, wracając wieczorem nadrzeczną promenadą czy widowiskowo oświetlonym mostem, mieliśmy w pamięci, że nie tak dawno temu, w 1968 roku, kiedy mieszkańcy przygotowywali się do radosnego świętowania Nowego Roku Księżycowego, wybuchły tu walki, które obróciły dawną stolicę w ruinę, a około 5000 ludzi zostało zamordowanych lub uprowadzonych do katowni w dżungli. Gapiąc się na widziane po raz pierwszy w życiu karambolowe drzewo, nie mogliśmy nie myśleć o tym, czy zgarbiona starsza pani, która wyszła z domu, żeby z uśmiechem strącić dla nas miotłą kilka owoców, była jedną z tych, którzy latami ukrywali się w wydrążonych pod ziemią tunelach. Dlatego pozwoliliśmy sobie na taki prywatny (i przydługi) wstęp – być może Wam udałoby się zobaczyć bardziej słoneczną stronę Hue, bo z całą pewnością warto tam przyjechać.
Na przystanku, na którym rano zatrzymał się autobus, czekało już kilku chłopaków oferujących transport, miejsca w hotelach albo cokolwiek, czego moglibyśmy potrzebować. Zdecydowaliśmy się pójść z jednym z nich, który zapewnił nas, ze za 15 dolarów dostaniemy pokój nie tylko z oknem, ale nawet balkonem, co (po krótkich perturbacjach) okazało się prawdą. Wiedzieliśmy, że chcemy zobaczyć Cytadelę i Zakazane Miasto oraz grobowce i pagody leżące wzdłuż brzegu rzeki. W recepcji znaleźliśmy ofertę kilkugodzinnego rejsu po rzece, w czasie którego moglibyśmy zobaczyć mniej więcej to, co planowaliśmy, a że nie byliśmy za bardzo w nastroju do organizowania, postanowiliśmy z niej skorzystać.
Już po godzinie czekał na nas przed hotelem sam kapitan, który swoją smoczą łodzią zabrał nas na Perfumową Rzekę.
Perfumowa Rzeka zawdzięcza swoją nazwę płatkom kwiatów, które opadają do niej wiosną, lub aromatycznemu drewnu, które było kiedyś spławiane tym szlakiem, ale szczerze mówiąc nie pachnie perfumami, a wręcz przeciwnie. Po obu jej brzegach toczy się raczej biedne życie – podobno jednym z częstych zajęć miejscowych jest wydobywanie piasku z dna rzeki i odsprzedawanie go cementowniom (a tam na pewno się przyda, bo Wietnam buduje się na potęgę).
Po jakiejś godzinie wyskoczyliśmy na brzeg, gdzie czekał już na nas skuter z kierowcą i dwoma twarzowymi kaskami. Płosząc kury, zakurzoną ścieżką ruszyliśmy do grobowca cesarza Tu Duc. A grobowiec, ten, musicie wiedzieć, to świetna ilustracja znanej piosenki o tym, że cysorz to ma klawe życie. Nie jest to po prostu grób, ale rozległy kompleks pałacowy w ogrodach, w którym cesarz bywał chętnie jeszcze za życia. W związku z tym znajdują się tam różne urocze zakątki, stawy z kwitnącymi lotosami, pawilony do picia herbaty oraz czytania poezji, domy dla ponad 140 cesarskich żon i nałożnic oraz nawet teatr, w którym owe panie wystawiały dla swego małżonka przedstawienia operowe.
Teraz jest to naprawdę piękne i spokojne miejsce (mimo pamięci, że powstało dzięki pracy 3000 przymusowych robotników). Jeśli musicie wybrać spośród kilku cesarskich grobowców znajdujących się na brzegach rzeki, Tu Duc Tomb będzie dobrym wyborem.
Wracamy na łódź, żeby popłynąć w kierunku pagody Chua Thien Mu, czyli Pagody Matki Boskiej. Oczywiście – wietnamskiej ; ) Tutaj też można znaleźć solidną dawkę spokoju i widok na rzekę:
A także wielkie postaci groźnie wyglądających wojowników z PRAWDZIWYMI włosami i niebieskiego Austina, którym mnich Thích Quảng Ðức w czerwcu 1963 r. pojechał do Sajgonu, żeby dokonać samospalenia w proteście przeciwko rządom katolickiego prezydenta Ngô Đình Diệma, który swoją wiarę manifestował między innymi dyskryminując buddystów (większość mieszkańców Wietnamu).
Z pagody wróciliśmy w stronę miasta, pożegnaliśmy naszego kapitana i jego mamę (odegrali swoją rolę w tej historii, pisaliśmy o tym tutaj ; ) Przyszła pora na Cytadelę i Zakazane Miasto.
Po całym dniu zwiedzania trzeba było w końcu coś zjeść – padło na targ Dong Ba, gdzie zamierzaliśmy spróbować Bun Bo Hue, czyli słynnej zupy na wieprzowo – wołowym wywarze, z trawą cytrynową, kawałkami golonki i wołowego ogona, makaronem, kolendrą, pokrojonym kwiatem bananowca, ziołami, chili, pastą krewetkową i kawałkami zestalonej krwi. Ale ponieważ Hue słynie z doskonałej kuchni nie skończyło się na zupie.
Do hotelu wracaliśmy przez oświetlone miasto:
Wieczorem Wojtek został w pokoju, a ja zeszłam do hotelowego lobby, żeby korzystając z lepszego internetu, zadzwonić do domu. Miałam już zbierać się na górę, kiedy zagadnął mnie chłopak z recepcji. Ten dziwny, ciężki wieczór, zakończył się rozmową, którą do tej pory mam w pamięci. O nie do końca zrealizowanych nadziejach tych, którzy uwierzyli, że nowy ustrój poprawi ich los. O dalekich wioskach, na których wciąż pracuje się niemal tak, jak 100 lat temu. O życiu w jednym domu, w wielopokoleniowej rodzinie, o tym, jak odpowiedzialność za tę rodzinę określa życiowe wybory. A na koniec usłyszałam najładniejszą wersję legendy o japońskim moście w Hoi An, które miało być następnym przystankiem w naszej podróży.
Nasze ostatnie deszczowe kilka godzin w Hue spędziliśmy błąkając się bez celu po ulicach i kolejnym targu.
A potem wsiedliśmy w autobus, który zabrał nas nad kolejną rzekę, do Hoi An.
Hue – informacje praktyczne:
♥ Zatrzymaliśmy się w Home Hotel i z czystym sumieniem możemy go polecić. Hotel jest nowy, obsługa sympatyczna, a za 15 dolarów mieliśmy bardzo ładny duży pokój z łazienką, klimą, balkonem i świetnym widokiem na rzekę. Co prawda na początku, być może na skutek nieporozumienia, pokazano nam pokój z oknem wychodzącym na korytarz, ale wystarczyło, że powiedzieliśmy, że w takim razie szukamy innego hotelu, żeby nikt się przy nim nie upierał ; ). Hue Home Hotel, 08 Nguyen Cong Tru Street – Hue City
♥ Kilkugodzinny rejs łodzią po rzece, z przystankami na zwiedzanie – 20 dolarów od osoby przy zakupie w hotelowej recepcji. Na pewno można znaleźć tańszą opcję.
♥ Bilet do Grobowca cesarza Tu Doc – 80 000 VND (około 14 zł.) W pobliżu grobowca można kupić wyrabiane ręcznie na miejscu kadzidełka
♥ Bilet wstępu na teren Cytadeli i Purpurowego Zakazanego Miasta – 150 000 VND (26 zł.)
♥ Pyszne smażone ciastko z młodym kokosem i bananem – 5000 VND (86 gr.)
Podobał Ci się ten tekst, znalazłeś w nim przydatne informacje? Daj nam lajka i podziel się ze znajomymi – będzie nam bardzo miło! Chcesz o coś zapytać, pogadać, albo napisać, że pięknie wyglądamy na zdjęciach 😜? Czekamy w komentarzach!
No Comments