DSC_9371-01

24 paź Paloquemao – przewodnik po największym targu Bogoty

Zanim przyjechaliśmy do Kolumbii, sądziliśmy, że największe (jadalne) bogactwo tego kraju to kawa. Na miejscu okazało się, że nie całkiem. Tinto, czyli kawa, którą Kolumbijczycy piją codziennie, to najczęściej sprzedawana z dużych termosów kawa rozpuszczalna lub średniej jakości mielona, parzona w bawełnianych filtrach. Trochę nas to rozczarowało, ale szybko się pocieszyliśmy, bo to, co naprawdę rządzi, to owoce. Teraz już wiemy, że Kolumbia słynie z ogromnej różnorodności dostępnych przez cały rok owoców – ich  uprawa i spożywanie są częścią narodowej kultury i Kolumbijczycy są z tego bardzo  dumni. Być w Kolumbii i nie korzystać z tego bogactwa, to jak być w Rzymie i nie obejrzeć  Kaplicy Sykstyńskiej – gorzej niż grzech, to głupota ; ) Zwłaszcza, że objadanie się owocami w Kolumbii jest znacznie przyjemniejsze niż tłoczenie się w brzęczącym tłumie wypełniającym Watykan. I nie grozi bólem karku od gapienia się na sufit.

Więc teraz wyobraźcie sobie miejsce, w którym macie tę całą obfitość pod jednym dachem – wygląda to tak, jakby większość rosnących na ziemi owoców zebrano w kolorowych stosach, wymyślnych piramidkach, koszach, skrzyniach i wiadrach. Obok nich warzywa, świeże i suszone kwiaty i zioła, przyprawy i marynaty. Dla takich targomaniaków jak my to miejsce to po prostu raj, a dla mieszkańców Bogoty zwyczajnie największy lokalny rynek, czyli Paloqumao.

Naszym zdaniem jest to absolutny must see w Bogocie – jest klimatycznie, lokalnie i pysznie. Niektóre agencje organizują tam wycieczki w cenie ok 60 000 pesos ( 74 zł), ale ponieważ jesteśmy zdania, że sami upłynnicie tę sumę  znacznie przyjemniej, przygotowaliśmy dla Was przewodnik, dzięki któremu bez problemu poradzicie sobie na własną rękę.

Gotowi na wycieczkę? To przygotujcie sobie jeszcze jakieś pyszne chrupiące polskie jabłko, albo miseczkę truskawek, bo uprzedzamy, że oglądanie tych zdjęć na sucho grozi niekontrolowanym zakupem biletów do Bogoty : )

DSC_9332-01

Oprócz  winogron, gruszek, jabłek i mandarynek są też oczywiście banany i ananasy, które występują tu w kilku odmianach i smakują zupełnie inaczej niż w Polsce. Serio, gdybyśmy mieli wybierać nasze największe owocowe zaskoczenie, to byłby właśnie ananas – nigdy nie podejrzewaliśmy, że może smakować tak niebiańsko!

Bez opamiętania można opychać się fizalisem, czyli miechunką peruwiańską. Kojarzycie te pomarańczowe kuleczki w szeleszczącej łupince, które umieszcza się na tortach dla dekoracji w liczbie sztuk jeden (i potem jest afera, komu ta jedna samotna kulka przypadnie)? No więc to jest właśnie to, tylko, że w Kolumbii (Ekwadorze zresztą też) można to kupować na kilogramy, za mniej niż dolara. My kupowaliśmy, tłumacząc przed sobą własne łakomstwo tym, że fizalis jest bardzo zdrowy – ma mnóstwo witamin, wspomaga miedzy innymi wzrok, nerki, odporność, poprawia nastrój i intelekt, ale prawda jest taka, że po prostu uwielbiamy ten słodko-kwaskowaty smak.

DSC_9325-01DSC_9410-01

Małą orgię mogą sobie urządzić wielbiciele marakuj (na przykład Wojtek). Na większości stoisk dostępnych jest przynajmniej kilka odmian:

Żółte i bardzo aromatyczne –

DSC_9370-01

wielkie, o szarym słodkim miąższu nazywane tu baje:

DSC_9401-01

i  ciemnofioletowe, najczęściej spotykane w Europie, znane tu jako passiflora oraz podłużne curuby, które wyglądają jak skrzyżowanie banana z brzoskwinią, ale przysięgamy, że są z tej samej rodziny (męczennic, nawiasem mówiąc. Tak to możemy się pomęczyć codziennie 🙂

0
DSC_9320-01

…a pomarańczowe, słodziutkie grenadille sąsiadują z najbardziej aromatycznymi  pomarańczami, jakich próbowaliśmy. Wyglądają niepozornie, ale są przepyszne a pachną jak skrzyżowanie Bożego Narodzenia z pierwszym dniem wakacji!

DSC_9352-01
DSC_9417-01

Tuż obok leży mango – i tu niespodzianka – w Europie najbardziej lubimy te tak słodkie i miękkie, że sok spływa po palcach, a Kolumbijczycy wolą lekko niedojrzałe, twarde i chrupiące.

DSC_9362-01

Nie może zabraknąć papai, które stały się naszym ulubionym śniadaniowym owocem – od malutkich, jednoosobowych, po „family size”

DSC_9357-01

Nie pomińcie lulo – w innych krajach Ameryki Południowej i Centralnej nazywanej naranjilla, a po polsku psianka lulo : ) Sama w sobie nie jest może porywająca, ale  sok z niej lub mleczny smoothie  jest niemal narodowym napojem Kolumbii.

DSC_9334-01

Jest tamarillo, albo tomato de arbol, czyli pomidor drzewny. Tutejsze mamusie pilnują, żeby ich dzieci wypiły przynajmniej szklankę soku z tamarillo dziennie, bo zapewnia to zdrowie i odporność, a dorosłym mężczyznom sprzedawczynie proponują go, puszczając oko, bo uważany jest za środek dodający chłopakom wigoru.

DSC_9339-01

I nasz osobisty hit: soursop, czyli guanabana. Protip: jeśli właśnie zastanawiacie się, jak to wymówić, przypomnijcie sobie motyw z Mupettów: „łanabana ba di bi dibi”. Właśnie tak. Dla wszystkich, którzy w tej chwili chcieliby sie wymądrzać, że ten kawałek z nazywa się „Mahna mahna”, mamy krótką informację – ten sposób sprzedał nam rodowity Ekwadorczyk i my nie zamierzamy się z nim kłócić ; )

Niezależnie od nazwy, guanabana smakuje bosko, a nasza miłość do niego jest całkiem zrozumiała, bo to kuzyn custard apple, w którym zakochaliśmy się w Wietnamie. Miękkie, kremowe wnętrze, smakuje jak sen zakochanego cukiernika i jest idealne jako podstawa lodów, musów, i mlecznych koktajli. Nam to wystarczy, ale jeśli komuś jest mało, guanabana ma też mnóstwo właściwości prozdrowotnych, niektórzy uważają je nawet za ukrywane przed ludzkością lekarstwo na raka.

DSC_9412-01

Blisko spokrewnione z guanabana i custard apple jest też anon, albo cherimoya, który uprzyjemniał nam 3 dniową podróż Amazonką do Iquitos:

DSC_9361-01

Odkryliśmy  nową odmianę pithai  – żółte,  z wierzchu niepozorne i pomarszczone, kryją w sobie wnętrze o wiele słodsze niż ich azjatyckie siostry:

DSC_9335-01

Sierpień i wrzesień do środek sezonu na  sapote albo mamey –  pod szarą skórką znajdziecie  kremowy pomarańczowy miąższ dookoła dużej pestki. Pyszne i bardzo słodkie!

DSC_9399-01

Warto spróbować południowoamerykańskiej odmiany jeżyny, czyli mora:

DSC_9337-01

I sprawdzić jak smakuje huayas (albo guayas) – te małe zielone kuleczki kryją w sobie wielką pestkę i odrobinę słodkiego, galaretkowatego miąższu, podobnego w smaku trochę do liczi.

DSC_9373-01

…ostrożnie dobrać się do owoców opuncji – mogą trochę pokłuć, jak każdy przyzwoity kaktus, ale i tak warto, bo środek jest świeży, pachnący i delikatnie słodki

DSC_9355-01

No i nie można wyjść bez zjedzenia choćby jednej guawy! Pachną obłędnie i są chyba najpopularniejszym składnikiem galaretek i marmolad.

DSC_9333-01

 Mangostan znamy z Azji – w Tajlandii uważany jest za królową owoców, bo królem jest oczywiście durian.

DSC_9398-01

Nigdy nie jedliśmy też takiego pysznego awokado – w Polsce często awokado jest albo za twarde, albo przejrzałe. W Kolumbii jest idealne – i każdy sprzedawca doskonale wie, które jest do zjedzenia na dzisiaj, a które powinno poczekać do jutra.

DSC_9418-01

I przez awokado płynnie przechodzimy od owoców do konkretów. Musi być juka, bo w Ameryce Południowej juka (czyli inaczej kasawa) to jak ziemniaki w Polsce tylko bardziej:

DSC_9349-01

Paloquemao leży bardzo blisko centrum miasta, około 30 minut spacerem od dzielnicy La Candelaria, w której znajduje się większość hosteli. Dokładny adres to:

Calle 19 # 25-04, Bogota, Colombia.

Jeśli tam traficie, koniecznie dajcie znać, co dobrego jedliście i czy nasza owocowa ściąga się przydała!

 

Podobał Ci się ten tekst, znalazłeś w nim przydatne informacje? Daj nam lajka i podziel się ze znajomymi – będzie nam bardzo miło! Chcesz o coś zapytać, pogadać, albo napisać, że pięknie wyglądamy na zdjęciach 😜? Czekamy w komentarzach!

No Comments

Post A Comment